Co planowane, to nieudane – mawiają niektórzy. Na ile ta zasada sprawdza się w fotografii?
W meksykańskim San Cristóbal de las Casas jest katedra, a przed nią plac, gdzie miejscowe handlarki oferują turystom pamiątki. Dziewczynki specjalizują się w plecionych, kolorowych bransoletkach. Starsze kobiety, głównie z miejscowości San Juan Chamula, chodzą z naręczami pledów, szali i chust. Wiedzą, że w słonecznym za dnia San Cristóbal wieczorami robi się chłodno. Turyści często uznają, że skoro jadą do Meksyku, to nie muszą zabierać ciepłych ubrań – a potem marzną. Miasto leży na wysokości ponad 2000 m n.p.m., a temperatury spadają tu nawet w okolice zera stopni Celsjusza. Wełniane pledy cieszą się więc powodzeniem.
Kiedy przez blisko miesiąc mieszkałam w San Cristóbal, na przykatedralny plac przychodziłam prawie codziennie. Zazwyczaj o zachodzie słońca. Zachwycało mnie, jak cienie przechodniów i handlarek rysują się na żółtej fasadzie świątyni. Któregoś dnia zobaczyłam jedną ze sprzedawczyń z pledami ułożonymi na sobie, niesionymi na przedramieniu. Podtrzymywała je splecionymi dłońmi. Od razy wyobraziłam sobie, jak by to wyglądało na fotografii. Wykadrowałam ją w myślach ze wszystkimi szczegółami, ale akurat tego dnia pogoda nie była zbyt zdjęciowa.
Nazajutrz znów siedziałam na schodach katedry. Pojawiła się moja bohaterka. Nie zastanawiając się ani chwili, podeszłam do niej i spytałam, czy mogę zrobić zdjęcie jej dłoniom. Była tak zdziwiona, że tylko nieśmiało skinęła głową. Kadr wyszedł idealnie. Dokładnie tak, jak sobie wymarzyłam. To był pierwszy raz, gdy zaplanowałam fotografię ze szczegółami, a później zrobiłam ją zgodnie z planem. Pierwszy i ostatni.
Już to gdzieś widziałam
Podobno są fotografowie, którzy dokładnie planują zdjęcia. Często robią tak osoby zajmujące się street photo. Czekają, by ktoś znalazł się w smudze światła, w paszczy namalowanego na ścianie smoka lub w jednej linii ze szpalerem słupków. To, co wydaje się zabawnym zbiegiem okoliczności, może być długo wyczekiwanym i przewidzianym przez fotografa momentem.
Innym przykładem planowania – znacznie mniej kreatywnego – są zdjęcia z najpopularniejszych miejsc na świecie. Tadż Mahal zawsze jednakowo odbija się w tafli wody na idealnie symetrycznej fotografii, nad Kapadocją niezmiennie unosi się eskadra balonów, a Kanion Antylopy bez ustanku mieni się odcieniami czerwieni przechodzącej w fiolet. Dotyczy to także fotografowania ludzi. Wielu turystów z Kuby przywozi portret kobiety z cygarem, ze Sri Lanki – rybaków na palach oraz zbieraczy herbaty. A z Wietnamu – człowieka w stożkowym kapeluszu, siedzącego pośród zielonych sieci. Powtarzają się nie tylko motywy, ale także kompozycja, a nawet światło.
Bardzo często, świadomie lub nie, pragniemy zrobić identyczne zdjęcie jak to, które widzieliśmy w albumie lub w mediach społecznościowych. W końcu lubimy te piosenki, które znamy. Fenomen ten dobrze pokazuje znany profil insta_repeat, ale trendowi ulegają też podróżniczy influencerzy. Zresztą zdjęcia lifestylowe to osobna kategoria planowania. Niby wiemy, że wszystko jest zainscenizowane, ale mimowolnie ulegamy wrażeniu, że fotograf spontanicznie uchwycił radosną chwilę.
Jedność czasu i miejsca
Czy planowanie musi prowadzić do powtarzalności? Niekoniecznie. Co zatem warto wcześniej przemyśleć?
Na pewno dobrze określić najlepszą porę dnia do robienia zdjęć – jeśli wiemy, że dane miejsca na trasie szczególnie nas interesują, warto znaleźć się w ich pobliżu o odpowiedniej godzinie. Na wymarzone ręce handlarki polowałam o zachodzie słońca, kiedy światło robiło się miękkie i ciepłe. Mogłam sobie na to pozwolić – w San Cristóbal mieszkałam dość długo. Podczas wielu innych podróży zdarzało mi się jednak spędzić najpiękniejszą porę dnia w autobusie lub pociągu – sfrustrowana zjawiskowym światłem, którego nie mogłam wykorzystać.
Co jeszcze? W każdej podróży układamy mniej lub bardziej precyzyjną trasę. Niestety, miejsca interesujące z fotograficznego punktu widzenia niekoniecznie muszą być tymi, w których najlepiej się odpoczywa. Rajska, bezludna plaża może być idealna na reset, ale daje małe pole do popisu, jeśli pragniemy przywieźć z wyjazdu serię portretów. To dlatego na wakacjach czasem tak trudno dogadać się osobom z aparatem i bez niego. Jeśli jednak wybieramy się w podróż fotograficzną, dobrze wiedzieć, jakie motywy i zjawiska chcemy uwiecznić. I zastanowić się, w jaki sposób to zrobić.
Kiedy przygotowywałam się do reportażu o andaluzyjskiej romeríi, czyli pielgrzymce czy też procesji maryjnej, oglądałam dużo zdjęć w internecie. Nie znalazłam żadnego dobrego, ale wiedziałam, jakich strojów mogę się spodziewać, jak wygląda figura Matki Boskiej, a jak jadące w procesji wozy. To był zresztą ostateczny argument. Wizja powozów przystrojonych tysiącami kwiatów z kolorowej bibuły i kobiet w falbaniastych sukniach przekonała mnie, że warto zerwać się rano i w 30-stopniowym upale ruszać na wielogodzinny marsz. Im więcej będziemy wiedzieć o danym miejscu, tym większe mamy szanse na stworzenie niezapomnianych kadrów.
Nieprzewidywalne
Kiedy jechałam do Sewilli, wiedziałam, że chciałabym zobaczyć i sfotografować flamenco. Nie jest to pewnie szczególnie oryginalny pomysł. Na pierwszy pokaz trafiłam dzięki powielonemu na ksero plakatowi, przyklejonemu do ściany na starówce. W maleńkim lokalu, do którego ów plakat zapraszał, na scenę wyszły dwie Francuzki. Mogłam się obrazić. Nie tak wyobrażamy sobie przecież flamenco w Sewilli. Tańczyć powinny ogniste Hiszpanki!
Pochodzenie tych bailaoras na tyle mnie jednak zafascynowało, że przez kolejne lata wracałam do stolicy Andaluzji właśnie po to, bydokumentować życie cudzoziemek tańczących flamenco. Bo fotografowanie ludzi to nic pewnego. Nawet jeśli spodziewamy się, że flamenco tańczą Cyganki, że w tradycyjnym karnawale biorą udział tylko mężczyźni, a majańskie tkaczki będą ubrane w etniczne stroje, rzeczywistość może być inna. Poza pomysłem na zdjęcie i planem, jak je wykadrować, koniecznie trzeba mieć więc też otwartą głowę.