Jadąc do Hiszpanii, będziesz musiał wyspowiadać się ze swojego życia
Fot. Danny Muller / Unsplash
Wiele lat temu podróżowałem przez kilka miesięcy samochodem poMaroku i niemal codziennie walczyłem z biurokracją. Meldując się w każdym hotelu i na kempingach, musiałem wypełniać papiery, wpisując nie tylko podstawowe dane, ale też zawód, miejsce poprzedniego i następnego pobytu, cel podróży, itd. Po kilku dniach znałem te formularze na pamięć. Jeszcze więcej pisaniny było podczas kontroli policji. Wówczas, szczególnie jadąc w stronę Sahary Zachodniej, co kilkadziesiąt kilometrów trafiało się na funkcjonariuszy blokujących drogę. Kazali kierowcom – szczególnie obcokrajowcom – wypełniać równie obszerne dokumenty. Trwało to całymi godzinami. Urzędnicy mieli zwyczaj zabierać paszporty i znikać gdzieś w celu przepisania z nich wszystkich możliwych pozycji.
To była niezła nauka stoicyzmu. Byłem wtedy przekonany (i nadal jestem), że nikt tych dokumentów nigdy nie analizował.
Wyobrażam sobie, że ich stosy zapełniały pokaźne szafy na komisariatach. A gdyby rzeczywiście trzeba było odnaleźć jakieś dane, w całym kraju nie znalazłoby się osoby, która by temu podołała. Ta gra miała jednak na celu stworzyć wrażenie, że państwo czuwa. I patrzy, co robisz oraz gdzie się przemieszczasz. Sama świadomość tego, że te pomazane rubryczki tworzą – w teorii – mapę twojej podróży sprawiała, że nie wpadały ci do głowy głupie pomysły.
Maroko nigdy nie było jednak krajem w pełni demokratycznym. W 2022 roku Economist Intelligence Unit ocenił ustrój kraju jako „reżim hybrydowy”. Jadąc w takie miejsca, musisz spodziewać się pewnych ograniczeń.
Hiszpania jednak należy do Unii Europejskiej i od lat określa się mianem państwa w pełni demokratycznego. Wprowadzone właśnie przepisy, zezwalające de facto na inwigilację turystów, są więc dość szokujące. Gdy o tym przeczytałem, od razu przypomniała mi się moja marokańska odyseja. Tyle że Hiszpania poszła jeszcze dużo dalej.
Jeżeli przegapiliście nowe rozporządzenie, to musicie wiedzieć, że od grudnia tego roku przyjezdni są zobowiązani podzielić się ponad czterdziestoma informacjami na swój temat.
Pośród nich są między innymi dane karty kredytowej, numer konta IBAN, numer telefonu, wykonywany zawód, adres pracodawcy, preferencje dietetyczne, numer pokoju (w przypadku nocowania whotelu) czy powiązania rodzinne.
Rząd tłumaczy wprowadzenie regulacji, oficjalnie znanych jako Dekret Królewski 933/2021, koniecznością walki z przestępczością transnarodową. Hiszpania rzeczywiście jest bowiem kryjówką i sceną działalności dla przeróżnych gangsterów, w tym bossów mafii włoskiej czy rosyjskiej. Chętnie rezydują tu też brytyjscy przestępcy oraz latynoscy baronowie narkotykowi.
Co zrozumiałe, ustawa wzbudziła kontrowersje oraz sprzeciw sektora turystycznego obawiającego się, że wpłynie ona negatywnie na branżę. Przede wszystkim jednak przepisy są sprzeczne z prawem unijnym (choć rząd hiszpański ma tu inne zdanie). Jak to ujął burmistrz Madrytu, José Luis Martínez-Almeida, będący w opozycji, nie ma żadnych powodów, by minister spraw wewnętrznych wiedział z kim spędzasz noc w hotelu. Albo – jeżeli wypożyczysz auto – miał dostęp do jego lokalizacji.
Sprawa pokazuje, jak łatwo godzimy się na podglądanie naszego życia.
I jak nieustannie stawiani jesteśmy w sytuacjach, które coraz bardziej ograniczają nasz wybór. Jaki bowiem, jako turyści, mamy dziś wpływ na sytuację? Możemy albo przestać jeździć do Hiszpanii (ale bądźmy szczerzy, kto z nas się na to zdecyduje), albo pogodzić się z czujnym spojrzeniem Wielkiego Brata.
Przypomina to nieco próby walki z big-techami z Doliny Krzemowej czy Chin. Teoretycznie możemy nie korzystać z Google’a, mediów społecznościowych i zakupów online, tyle że w obecnej rzeczywistości wymaga to niemal heroizmu. Dominacja wielkich firm technologicznych jest już tak duża, że kształtuje naszą codzienność. Ucieczka przed nimi wiąże się z coraz większymi ograniczeniami i niedogodnościami. A wygoda niemal zawsze w końcu wygrywa. Jesteśmy dla niej w stanie zgodzić się na wszystko.
Oczywiście przypadek Hiszpanii wciąż jest odosobniony. Istnieje na szczęście mnóstwo innych miejsc do zobaczenia. Ktoś może więc powiedzieć, że jak nam się nie podoba, nikt nam jeździć do kraju Cervantesa nie każe. Co jednak, jeżeli inne państwa, zachęcone przykładem płynącym z Półwyspu Iberyjskiego, pójdą tą samą drogą? Większość z nas nie zrezygnuje przecież z wszelkich wyjazdów tylko dlatego, że musi zdradzić z kim sypia w hotelu i jaki numer ma karta płatnicza. Najpierw będziemy trochę kręcić nosem i ciężko wzdychać. Później uznamy, że tak już po prostu jest.
Mechanizm ograniczania wolności działa najskuteczniej, gdy jest wprowadzany stopniowo.
Wszyscy uznajemy dziś za oczywistość, że na lotnisku trzeba wyjmować płyny z bagażu i paradować w skarpetkach przez bramkę, jeżeli tylko nasze buty wzbudzą jakiekolwiek wątpliwości. Za równą oczywistość uznajemy też wszędobylskie kamery przemysłowe, które śledzą każdy nasz ruch (w Londynie ich liczbę szacowano dwa lata temu na ponad 942 560). Z początku te tematy też wzbudzały kontrowersje. Nie na długo jednak.
Czy jest jakaś inna droga? Jedyne, co w przypadku Hiszpanii przychodzi mi do głowy, to wypisanie się z „systemu” i powrót do nomadycznego trybu życia. A więc spanie „na dziko”, w aucie lub namiocie, poza hotelami (chyba że ktoś ma znajomych w kraju i może się u nich zatrzymać). Idzie za tym też rezygnacja z usług, które wymagają rejestracji. Taka eskapada, choć może być świetna, nie jest jednak dla każdego, chociażby ze względu na wiek, stan zdrowia czy inne ograniczenia. O wygodzie i łamaniu przepisów już nie wspominając.
Potrzebuję więc waszej pomocy. Może ktoś z was ma pomysł lub sprawdzone metody na to, jak podróżować w sposób możliwie niezależny? Piszcie nanasz adres, komentujcie lub zostawiajcie ślad na FB. Kto wie, może uda nam się wspólnie stworzyć podręcznik podróżniczych buntowników.