Gallivant

Sztuka robienia niczego

Początek

Nicnierobienie może okazać się dziś dużo trudniejsze, niż się wydaje

W ostatnich latach przeżywaliśmy prawdziwy zalew książek o skandynawskich sposobach nanicnierobienie. Było duńskie hygge, szwedzka fikka, holenderskie niksen, norweskie lykke.

Mimo różnic, wszystkie sprowadzają się mniej więcej do tego samego. Zanurzenia się w obłoczku przytulności, napawania się siedzeniem w cieple i obserwowania płonących świec. Dość ważny jest też gruby koc, w który trzeba się zawijać, by przetrwać mroczne wieczory.

Duńczycy swoim hygge podbili świat najbardziej. I choć globalna moda już mija, jeszcze kilka dni temu widziałem w Warszawie kawiarnię reklamującą się jako ­hygge-miejsce.

Mamy teraz porę roku, w której ohyggepodobnych stylach życia łatwo sobie przypomnieć.

Słońce wpada do nas już tylko sporadycznie, moje płócienne buty krzyczą, by wymienić je już na coś cieplejszego, a czerwone nosy trzeba już chować w szalikach.

W obliczu wszechobecnego mroku, mój umysł zaczyna się szarpać, szukając ratunku. Zwykle oznacza to gorączkowe szukanie biletów samolotowych do Azji lub chociaż Maroka.

Ale okazuje się, że można też zostać na miejscu i oddać się po prostu bałkańskiej filozofii robienia niczego.

Być może jeszcze o niej nie słyszeliście, ale zapewne tylko dlatego, że Skandynawowie lepiej opanowali sztukę PR. Jak donosi BBC, aylyak ma bułgarskie korzenie i narodził się w mieście Płowdiw. Sama nazwa pochodzi z tureckiego i oznacza po prostu „lenistwo”.

Aylyak różni się od skandynawskich pomysłów na szczęście tym, że wygania cię z domu. Nie masz tkwić w przytulnym cieple, ale wędrować po mieście. A więc coś w rodzaju czynności kultywowanej niegdyś przez francuskich dandysów.

Chodzenie jest mi zajęciem bliskim, wstąpiła więc we mnie nadzieja, że szybko osiągnę waylyak biegłość. Niestety okazało się, że zajęcie to nie tyle polega na wędrowaniu, co na pieszej eskapadzie w miejsce, gdzie można siąść ze znajomymi, pić kawę, kurzyć papierosy i gadać przez cały dzień. Można też przy tym grać w karty lub jakąś grę planszową. Brzmi dobrze, pod warunkiem, że znajdziesz gdzieś miejsce, w którym da się jeszcze kurzyć te papierosy i w którym obecna inflacja nie uczyniła z cen serii pocisków raniących twoje serce.

Trening w kultywowaniu aylyak zostawiłem więc na później. Szukając jakichś innych kojących doznań, po powrocie do domu wsadziłem nos w próbki perfum Gallivant. To mała manufaktura z Londynu, której założyciel – Nick Steward – postawił sobie za zadanie wykreowanie zapachów kojarzących się miastami świata. W zestawie próbek, który akurat miałem, trafiły się Amsterdam, Londyn, Tokio, Tel Awiw, Los Angeles i Berlin.

Dla każdego zapachowca lubiącego podróże takie wędrówki mogą być pasjonujące. Jeżeli więc nie wiecie jeszcze, co kupić najbliższym pod choinkę, podsuwam pomysł (i to nie jest wpis sponsorowany).

Nie we wszystkich z tych miast byłem, jeżeli mam się jednak kierować zapachami, to Tokio będzie ciekawe, chociaż trochę wymagające, a z jechania do Los Angeles chyba jednak zrezygnuję.

Im dłużej te zapachy leżą na skórze, tym bardziej się zmieniają. Zbliża to jeszcze bardziej całe doznanie do rzeczywistej podróży, w której przeżycia też podlegają zmianom wraz z upływem dni.

Uległem ciekawości i – bądźmy szczerzy – zachłanności. Zaaplikowałem sobie perfumy na wszystkie możliwe miejsca na ciele, których mogłem sięgnąć nosem.

Znacie to uczucie, gdy macie niezbyt dużo czasu, a sporo miejsc do odwiedzenia? Wszystko się wtedy ze sobą zlewa. Nie wiadomo, co działo się dziś, a co wczoraj i gdzie to w zasadzie było. Przeżywałem teraz to samo w domu. Czy Tokio było na prawym nadgarstku, a Londyn w zgięciu łokcia? Berlin na brzuchu, a Tel Awiw na ramieniu? A może na brzuchu był jednak Amsterdam, a Tel Awiw na lewym nadgarstku?

Bezskutecznie próby rozwikłania tych zagadek zajęły mi większość wieczoru. Czy znalazłem właśnie nowy sposób nanicnierobienie?

Glombiowski

Michał Głombiowski

Redaktor naczelny Travel Magazine. Dziennikarz, autor książek podróżniczych. Od ponad 20 lat w podróży, od dwóch dekad utrzymuje się z pisania.

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.

To też ciekawe