Gdy patrzę rankiem przez okno hotelu na Monteriggioni, mam wrażenie, że widzę świat oczami średniowiecznego obserwatora. Ta kamienna twierdza na toskańskim wzgórzu powstała osiemset lat temu. Fragment murów, który teraz widzę, nie nosi niemal żadnych śladów współczesności (pod warunkiem, że ominę wzrokiem te dwie anteny satelitarne). Jeżeli wychylę się i spojrzę w lewo, dostrzegę kawałek ulicy i sklepik dla turystów. Na razie jeszcze zamknięty, choć niebawem pojawi się samochód jego właściciela.
Po chwili dociera do mnie jednak, że co prawda wieki temu tutejsza architektura musiała wyglądać niemal tak samo jak dziś, lecz wówczas Monteriggioni tętniło życiem. Patrząc przez okno, dostrzegłbym więc zapewne ruch na ulicy, słyszał uderzenia kopyt o bruk, rozmowy pieszych. Tymczasem dziś żyje tu zaledwie kilka osób. Monteriggioni, jak wiele toskańskich miejscowości, zostało oddane turystom. A tych tym razem prawie tu nie ma. Jest wrzesień, świat kołysze się pomiędzy kolejnymi falami pandemii. Goście przybywający tu z całego świata, nie dotarli.
Ulica jest więc pusta. Właściciel sklepiku nie będzie się spieszył z rozstawianiem oferty magnesów, ceramiki i butelek oliwy.
Za kilka godzin trafię do nieodległego San Gimignano, podobnej, nieco większej mieściny, również otoczonej murem z wysokimi wieżami. Jest ona jednak dużo bardziej znana od Monterigionii, więc nieliczni w tym roku turyści zgrupowali się właśnie w niej. Gdy tam dotrę, przekonam się więc, że mimo pandemii przez San Gimignano płynie tłum, a ulice dawno już przeobrażono w ciąg butików, które w otoczeniu toskańskiej wsi zdają się być trochę absurdalne. Wyjadę stamtąd z przytłaczającym poczuciem braku sensu i długo utrzymującym się niesmakiem.
Na razie jednak jeszcze tego nie wiem. Patrzę przez niskie okno poddasza, widząc ukruszoną kamienną wieżę, mur i ciągnący się za nim, skąpany w porannym świetle krajobraz Toskanii. Jest w nim coś nostalgicznego, ciepłego, budzącego spokój. Najlepiej uchwycił to chyba Bernaldo Bertolucci w przesyconym erotyką filmie Ukrytepragnienia. To w nim młodziutka Liv Tyler siedząc w oknie posiadłości z widokiem właśnie na Monteriggioni, paliła w płomieniu świecy swoje zapiski. W rzeczywistości villa, w której dzieje się akcja, znajduje się z Brolio, z którego nie widać Monteriggioni, ale między innymi na tym polega przecież magia kina.