Hemingway w nowym przekładzie, zatrważająca książka o Australii i naszej przyszłości oraz Indie widziane z krawężnika
Ernest Hemingway
Stary człowiek i morze
Marginesy, 2022
Hołubiony niegdyś Ernest Hemingway popadł u nas w zapomnienie, kojarząc się z anachroniczną „męską” prozą, której bohaterowie walczą o godność i oddają życie za honor. Umieszczenie kilku pozycji amerykańskiego pisarza na liście szkolnych lektur też nie pomogło. Ta skondensowana i oszczędna proza, w której bardzo wiele dzieje się między wierszami nie ma szans trafić do wrażliwości młodzieży wychowanej pośród niegasnącej fali nowych bodźców. By docenić tę prozę, zwykle trzeba mieć nieco więcej niż kilkanaście lat.
Decyzja wydawnictwa Marginesy o ponownym wprowadzeniu dzieł Hemingwaya na nasz rynek jest więc tyle godna pochwały, co ryzykowna. Czy pisane niemal wiek temu książki mają jeszcze rację bytu?
Wydana jako pierwsza z planowanej serii „Stary człowiek i morze” pokazuje, że tak. I przypominają, że Hemingway nie bez powodu uważany był za jednego z największych światowych pisarzy.
Rozpisana na zaledwie stu stronach historia kubańskiego rybaka, który wypływa samotnie w morze, by stoczyć walkę z ogromnym marlinem, a później z atakującymi jego zdobycz rekinami staje się przejmującą opowieścią o starości, przemijaniu, słabościach ciała, uporze i zmaganiu się z przeciwnościami. Ale przede wszystkim o uważnym życiu. Rybak Santiago jest bowiem czujnym obserwatorem rzeczywistości, wyciągającym wnioski z każdego detalu zmieniającej się wokół niego przestrzeni.
Dziś, gdy mamy na głowie widmo nadciągającej (a w zasadzie już trwającej) katastrofy klimatycznej, dużo istotniejszy niż kilka dekad temu staje się też „ekologiczny” wymiar tej książki.
Bohater „Starego człowieka”, mimo że zajmuje się zabijaniem ryb, czuje się częścią natury. Obserwuje ją, zna i choć czerpie z jej zasobów, zachowuje przy tym do niej szacunek i respekt. To cechy, których nam dziś zdecydowanie brakuje.
Opowiadanie, które Hemingway uważał za jedno ze swoich największych pisarskich osiągnięć, to kwintesencja jego słynnego stylu. Bardzo oszczędnego, wycyzelowanego, gęstego. Czyta się to doskonale, w czym pomaga nowe tłumaczenie autorstwa Kai Gucio. Tłumaczka delikatnie odświeżyła tekst, czyniąc go bardziej współczesnym, ale równocześnie pozostała wierna hemingwayowskiej formie. I uściśliła nazewnictwo ryb, zmieniając te obiegowe na oficjalne (swojskie “latające ryby” są teraz ptaszorami). Może budzić to wątpliwości (po prostym rybaku nie spodziewamy się znajomości taksonomii), widać jednak, że Gucio sprawdziła głęboko detale oryginalnego tekstu. Dokopała się na przykład faktu, że angielskie dolphins nie oznacza tym razem delfinów, ale jest obiegową nazwą podobnej do makreli koryfeny. W nowym tłumaczeniu Santiago zjada więc na łodzi surową koryfenę, a nie delfina, co ma z pewnością więcej sensu.
„Stary człowiek i morze” to tekst, który świetnie znosi upływ czasu. Nowe wydanie, dopracowane edytorsko, ilustrowane pracami Anny Pol, skłania do sięgania po tę książkę nawet tylko po to, by w wolnej chwili przebiec wzrokiem przez kilka akapitów.

Szymon Drobniak
Czarne lato. Australia płonie
Wydawnictwo Czarne, 2021
Ta książka jest zapisem apokalipsy. I krzyczącym ostrzeżeniem, na które nikt nie zwraca uwagi. Szymon Drobniak, biolog, naukowiec, ale też poeta, był w Australii świadkiem katastrofalnego sezonu letniego na przełomie 2019 i 2020 roku. Ogarnięty szalejącą pożogą, wyspiarski świat stanął na progu unicestwienia. Zginęło ponad miliard zwierząt, trzy miliardy zostały poszkodowane. Spłonęło ponad osiemnaście milionów hektarów buszu i obszarów rolniczych.
Drobniak patrzy na katastrofę, której był świadkiem (pracował wówczas na australijskiej uczelni) ze świadomością naukowca, który poznał i przeanalizował setki danych. I zdaje sobie sprawę, że jest świadkiem czegoś więcej niż tylko sezonowych pożarów pojawiających się cyklicznie w australijskim buszu każdego lata.
Pożoga ogarniająca wyspę jest bowiem w rzeczywistości jedynie preludium. Pierwszym aktem wyroku, który sami na siebie wydaliśmy. Tam, na odległym kontynencie, dzieje się to, co czeka niebawem resztę świata.
Australijska wyspa przez ostatnie sto lat ogrzała się o ponad dwa stopnie Celsjusza. Stała się więc swoistego rodzaju laboratorium przyszłości. Jest żywym przykładem na to, jakie konsekwencje wiążą się z ociepleniem klimatu.
Książka Drobniaka – doskonale zresztą napisana, autor, co nie jest częste u naukowców, ma niezaprzeczalny literacki talent – jest lekturą tyle wciągającą, co zatrważającą. Maluje przed nami fatalną przyszłość, nie szczędząc wstrząsających detali.
Pokazuje też jak bardzo – jako ludzkość – rozwinęliśmy umiejętność wypierania trudnych faktów. Jak dalece potrafimy wyszkolić się w niezauważaniu zagrożenia. Nawet w kraju, który został tak mocno dotknięty efektami rosnącej temperatury, nie brakuje osób uważających, że apokalipsa roku 2019/2020 była jednorazową aberracją. Przekonanych, że najgorsze już minęło, że na najbliższe kilka-kilkanaście lat będzie już spokój. Równie ślepy pozostaje australijski rząd. Kierując państwem borykającym się z największą klęską naturalną w historii wyspy, pozostaje zagorzałym przeciwnikiem dekarbonizacji.
Możemy oczywiście pójść podobną drogą. Udawać, że wszystko jest w porządku i zamknąć oczy. Szymon Drobniak pisząc Czarne lato próbuje nam je otworzyć.

Paulina Wilk
Lalki w ogniu. Opowieści z Indii
Marginesy, 2022
Paulina Wilk wie, że nie istnieją jedne Indie i w związku z tym nie się ich w pełni uchwycić ani opisać. Można jedynie próbować złapać jakiś ich fragment, licząc na to, że choć w minimalnym stopniu pozwoli on coś zrozumieć. Reporterka przyjęła więc własny klucz – ułożyła opowieść w oparciu o indyjską codzienność. Rozpięła ją wokół czynności, które mieszkańcy tego kraju wykonują każdego dnia: wokół mycia się, wypróżniania, ubierania, spożywania, sprzedawania, kupowania, przemieszczania, spania, rodzenia się i umierania.
Przyjęty przez nią sposób na opisanie Indii okazał się na tyle udany, że „Lalki w ogniu” stały się książką poszukiwaną nawet po wyczerpaniu nakładu. Po dziesięciu latach od premiery tytuł wraca na rynek, tym razem dzięki staraniom oficyny Marginesy. Materiał został wzbogacony o wstęp autorki i nieznacznie przeredagowany.
Mimo upływu dekady, „Lalki” nie zestarzały się. Głównie dzięki temu, że Wilk koncentruje się właśnie na codzienności, która podlega zmianom w minimalnym stopniu. Tworzą ja bowiem zwyczaje i rytuały utrwalone przez pokolenia. To tradycje, które nie znikają po kilku latach, w przeciwieństwie do polityków w rządzie albo kolejnych rozporządzeń mających wprowadzić kraj w przyszłość. Uniwersalne spojrzenie autorki pozwoliło książce wymknąć się ryzyku szybkiej dezaktualizacji.
Paulina Wilk pisze w sposób dość nietypowy dla polskiego reportażu. Jako autorka wycofuje się, stając się narratorem ukrytym. Opisuje świat na podstawie wniosków wyciągniętych z setek obserwacji, a nie jednostkowych przypadków. Chwilami tej książce bliżej do esejów lub nawet publicystyki niż klasycznego reportażu. Nie ma tu więc pierwszoosobowej narratorki, która bierze udział w wydarzeniach, przemieszcza się, patrzy, pokonuje przeszkody, drąży temat.
„Lalki w ogniu” są bardziej efektem uważnego patrzenia. Obserwowania rozciągniętego na lata – Wilk wracała do Indii wielokrotnie. Nie ma w tej opowieści płycizn, które wyzierają często z historii zbudowanych pospiesznie, będących efektem pojedynczej niezbyt długiej podróży.
Ta książka – o czym zresztą autorka pisze we wstępie – powstała, dzięki siedzeniu na krawężnikach. Czekaniu. Patrzeniu godzinami, dniami i nocami, na tych samych ludzi, te same miejsca, czynności. Tkwieniu w bezruchu.
Ten styl obserwowania świata nie kojarzy się za bardzo z dziennikarską pracą i reporterskim dążeniem do odkrywania ciekawych historii. Wilk jednak zauważa: „Kiedy zadawałam pytania, odpowiedzi nie przychodziły. Potrzebowałam czasu, by zrozumieć, że ich nie ma. Nie w tym języku, w którym mówię. Nie na tym nieboskłonie, na którym my próbujemy rozpisać nasz los. (…) Więc nie szarpałam już za łokieć, dopytując”.
Z tej zgody na niemożność zrozumienia, z bezruchu i z ciągnącego się godzinami oczekiwania powstała jedna z bardziej wyczerpujących w ostatnich latach książek o Indiach.
Tu możesz zapisać się na nasz comiesięczny newsletter: