Kulinarny Paryż, najlepsza książka reporterska tego roku i niezwykłe opowiadania o Ameryce
A. J. Liebling
Między posiłkami. Apetyt na Paryż
Wydawnictwo Próby, 2022
A. J. Lieblinga określilibyśmy dziś jako męskiego szowinistę, ale ratuje go to, że o swojej głównej pasji – czyli jedzeniu – potrafił pisać celnie, lapidarnie, a czasem i zabawnie.
Związany przez większość życia z „New Yorkerem”, amerykański dziennikarz pierwszy raz pojechał do Paryża w 1926 roku. Skorzystał przy tym z hojności ojca, który utworzył dla niego coś w rodzaju rodzinnego stypendium. Teoretycznie Lieblieng miał studiować. Szybko jednak – za cichym przyzwoleniem ojca – zamienił sale akademickie na restauracyjne. I to w nich szkolił podniebienie i wyrabiał smak.
Liebling był smakoszem, a może raczej – co sam przyznaje – żarłokiem (choć zaznacza, że żarłokiem świadomym). Był przekonany, że aby stać się prawdziwym znawcą kulinariów, trzeba umieć dużo zjeść. Nieufnie podchodził do osób nieśmiało dziubiących w talerzu, na diecie i wiecznie się odchudzających. Załamywał ręce nad rodzącymi się już wówczas trendami dbania o sylwetkę i zdrowie. Mawiał, że wątroba jest organem wymyślonym przez lekarzy, natrząsając się z ich zaleceń wstrzemięźliwości.
Te poglądy – wyłożone już na pierwszych stronach “Między posiłkami” – nie przysparzają dziś Lieblingowi popularności. Podobnie, jak trącące myszką żarty dotyczące kobiet.
Zanim jednak potępimy amerykańskiego pisarza, pamiętajmy, że te teksty powstały dobre siedemdziesiąt lat temu, w zupełnie innym świecie. Lawirowanie pomiędzy jego „aforyzmami” wymaga od współczesnego czytelnika nieco wytrwałości, można jednak potraktować też jego “złote myśli” jako świadectwo na to, że Liebling był człowiekiem zmysłowym. Sybarytą, dla którego dobry posiłek i miłość są najważniejszymi znakami nawigacyjnymi w życiu. Uwielbił się objadać. I uwielbiał kobiety, potrafiąc wzbudzić ich zainteresowanie mimo aparycji dalekiej od amanta.
Lieblieng nie ukrywa, że erotyczne umiejętności szkolił zaglądając do paryskich burdeli. Ta część jego życia jest jednak w książce zaledwie wspomniana, przewijając się gdzieś w tle (pomijając ostatni rozdział). Przede wszystkim jest to bowiem książka o niegasnącej miłości do Paryża i Francji. O biesiadach, o właścicielach kulinarnych przybytków, o radościach życia, ale też o zmianach i coraz bardziej oddalającej się przeszłości.
Jest w „Między posiłkami” sporo nostalgii. Lieblieng, podróżując do Francji przez całe swoje krótkie dość życie, miał świadomość, że jest świadkiem zmierzchu wielkiej epoki Paryża. Czasy wyszukanych uczt belle epoque się kończyły. Miasto się zmieniało, zmieniała się też kuchnia i gastronomiczny świat. Pisana niedługo przed śmiercią książka (pisarz zmarł mając 59 lat na skutek powikłań wynikających z otyłości) jest więc tęsknym spojrzeniem w przeszłość, która już nie wróci. Dla nas, czytających te słowa kilkadziesiąt lat później, poczucie obcowania z historią jest jeszcze silniejsze.
W zabawnych, pisanych ciętym lapidarnym stylem esejach Lieblienga znajdziemy też coś w rodzaju podręcznika szkolenia smaku.
Dziennikarz terminowaniu tej sztuki poświęcił całe życie. Pokazując przy okazji, że aby pisać dobrze o jedzeniu, trzeba się na nim znać (o czym zapomina dziś większość blogerów kulinarnych) i że trzeba szkolić się w tym temacie nieustannie. Liebling robił to z oddaniem, nie bojąc się zapuszczać w zakątki dla bywalców eleganckich restauracji mocno wątpliwe.
Pośród wielu spostrzeżeń wysuwa zresztą też tezę, że ludzie zamożni nigdy nie wykształcą u siebie smaku. Szybko przyzwyczajają się do drogich dań i dość ograniczonej oferty przygotowanej przez wykwintne lokale. Tymczasem to knajpki ze średniej półki – rodzinne restauracje, które zresztą dziś już ciężko znaleźć, gdyż zostały wygryzione z rynku przez sieci z fast-foodem – dają możliwość spróbowania najszerszej, ale też najprostszej oferty kulinarnej. Stwarzając też okazję do spotkania restauratorów i wspólnego z nimi posiłku oraz prowadzenia godzinami rozmów. Co A. J. Liebling robił w życiu z autentyczną przyjemnością.
Anna Liminowicz
Zamalowane okna
Dowody na Istnienie, 2022
Anna Liminowicz napisała książkę o zmianach, ale też o upartym trwaniu.
Zrobiła to trzymając się niespiesznego rytmu narracji i malując – piórem, jak i aparatem – obrazy pełne detali o symbolicznym znaczeniu. Osamotniony krzyż stojący w polu. Wieszaki bezradnie czekające na ubrania. Powoli, ale uparcie rozpadająca się szafa, wyblakłe zdjęcia, nagrobki bardziej już przypominające omszałe głazy niż cmentarne pomniki. Pogrążony w bezruchu pies na wiejskiej drodze o zmroku. Ślady przeszłości, które nieuważny przechodzień może minąć, niemal ich nie zauważając.
Liminowicz te ślady widzi. Wędruje po terenach dzisiejszych Mazur i zagląda w zakamarki kryjące ludzkie historie. Te ziemie, należące niegdyś do Prus i Niemiec, stały się sceną wysiedleń, zazwyczaj przymusowych. Mieszkańcy pozostawili domy, sady, studnie, miejsca narodzin, dzieciństwa, a czasem starości. Wyjechali, rzucając ostatnie spojrzenie na dawne życie, które właśnie się skończyło. Wielu z nich później wracało. Niektórzy – gdy tylko stało się to możliwe – uparcie i z godną podziwu regularnością. Chociażby tylko by po to, by jeszcze raz spojrzeć na ten krajobraz. Poczuć się u siebie.
Przeplatają się tu więc historie polskie, niemieckie i ukraińskie, ale mimo że podlegały one wielkiej polityce, w opowieści Liminowicz jest ona w zasadzie nieobecna, ledwo gdzieś majacząca na horyzoncie.
Autorka przyjęła wąski punkt widzenia, skupiając uwagę na ludziach i miejscach, na przeszłości i przyszłości, uciekając od ocen, analiz, wyjaśnień. Dzięki temu – oraz poetyckim zdjęciom – „Zamalowanym oknom” bliżej do literatury niż do non-fiction.
Zamiast politycznych kłótni, tłumaczeń, złorzeczeń, żalów czy nienawiści jest tu sama istota ludzkiego istnienia. Dzień za dniem, proste czynności, cykliczność i bliskość natury. Słychać klangor żurawi, szum drzew, krzyk gęsi lecących w kluczu. Życie składa się z detali, wielka historia toczy się gdzieś w tle. Może też i dlatego możliwe jest spotkanie dawnych mieszkańców tych ziem z nowymi lub z tymi, którzy mogli tu zostać. Liminowicz przygląda się im z uwagą, przyjmując rolę świadka, którego zadaniem jest utrwalenie chwili, chroniąc ją przed zapomnieniem.
Jest to więc książka o zmianach, które wpłynęły na życie rodzin i pokoleń. Ale równocześnie jest też o trwaniu. Zmieniają się bowiem aktorzy na tej scenie, zmieniają też rekwizyty bądź przechodzą z rąk do rąk. Otoczenie i natura jednak pozostają na te metamorfozy obojętne, odradzając się znów i znów, w niezmiennym cyklu i pokazując, że świat w swej istocie jest odporny na upływ czasu.
To, naszym zdaniem, jedna z lepszych polskich książek reporterskich, jaka ukazała się w tym roku.
Matthew Baker
Odwiedź nas w Ameryce
Grupa Wydawnicza Relacja, 2022
Matthew Baker jeńców nie bierze. Wysyła czytelników w szaloną podróż przez świat surrealizmu, groteski, erotyki, komizmu i satyry. A gdy ta przejażdżka dobiega końca, krzyczysz: „chcę jeszcze!”
Pomysłowość autora tych opowiadań nie zna granic. Jest tu niemal wszystko: tranzycja z ciała do cyfrowego życia, usuwanie pamięci jako kara za przestępstwa, epidemia śmierci noworodków wynikająca z braku dusz dla nowonarodzonych, samobójstwa jako społeczny rytuał zapobiegający przeludnieniu czy ludzkie życie biegnące wspak. Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że Baker swoje tematy dobiera tylko dla efektu. To pisarz na tyle utalentowany, by sprawnie utrzymać wszystkie te nitki w dłoniach i stworzyć pomysłowy, ale też odważny obraz współczesnej Ameryki.
Nie są to bowiem opowiadania sci-fi. Osadzone w naturalizmie, dzieją się w znanej nam scenerii i rzeczywistości.
Pisarz robi w tym krajobrazie wyłom, by odwrócić codzienny porządek społeczny i stworzyć symbol bolączek i radości, z którymi boryka się Ameryka, a może i cały Zachód. Baker kreśli uniwersalny, zazwyczaj krytyczny, obraz dzisiejszego świata. A przy tym wszystkim pozostaje wobec swoich bohaterów czuły i empatyczny.
Ta książka jest więc przystawieniem lustra, w którym odbija się nasza rzeczywistość (fani „Black Mirror” znajdą znajome tropy). Odbicie może być trochę wykoślawione lub zaskakujące, ale dzięki temu uwypukla to, co na co dzień nie zajmuje naszej uwagi. System polityczny, konsumpcjonizm, migracje, rodzicielstwo, eutanazja, przestępczość czy niegasnąca żądza doznań zyskują w ujęciu Bakera nowy wymiar. Autor odwraca je do góry nogami, zmuszając czytelnika do zadawania sobie pytań. Dlaczego świat wygląda tak, jak wygląda? Czy urządziliśmy go w najlepszy możliwy sposób? A co, gdyby działał inaczej? Czy są możliwe inne rozwiązania? Czy jesteśmy gatunkiem wygranym, czy straconym?
Unoszący się nad opowiadaniami dystopijny duch współgra z dzisiejszymi obawami o przyszłość.
Równocześnie jednak utwory te są na tyle różnorodne i utrzymane w takiej wielości stylów, że nie sposób się nimi znudzić lub poczuć się przytłoczonym. Baker sprawia, że niepowodzenia, problemy i żale Ameryki stają się pasjonujące i że nie ma się ochoty od tej, dość ciężkiej jednak, tematyki uciekać. Pisarz zastawia pułapkę – kusi czytelnika, podsuwając mu wciągające opowieści, by po chwili uderzyć go po głowie obrazem ludzkiej niedoskonałości. I robi to w taki sposób, że jest się mu za to wdzięcznym!