Najnowsza książka Michała Cichego – Do syta – choć opowiada o życiowej przemianie, nie jest garścią coachingowych frazesów
Poprzednie książki Cichego opowiadały o warszawskiej Ochocie i jej mikroświecie. Narrator przemierzał ulice dzielnicy podpatrując jej bohaterów, bardziej jednak w stylu osoby praktykującej zen niż zachłanny voyeuryzm. W najnowszej książce Cichy idzie jeszcze o krok dalej. Znów skupia uwagę na ulicach Ochoty – a przede wszystkim na ogródku herbaciarni Będę później – ale w międzyczasie snuje opowieść o swojej drodze ku poszukiwaniu wewnętrznego spokoju. A więc też i szczęścia.
Pisarz od kilkunastu lat praktykuje medytację, obecnie też jej uczy. Trzyma się przy tym z dala od ceremonii religijnych. Ucieka przed sformalizowanymi praktykami, typowymi na przykład na buddyzmu. Szykując się do pierwszych zajęć, myślałem o tym, że nawet zen, pozornie obdarty z buddyjskich rytuałów, takich jakie widzimy chociażby w Tajlandii czy Tybecie nabrał w ciągu wieków mnóstwa cech obrzędowych, hierarchii, pokłonów, ściśle przestrzeganego następstwa zdarzeń, i pojąłem, że u mnie nie ma na to miejsca – pisze.
W tej nieufności do rytuałów da się zauważyć nie tylko silną potrzebę zachowania własnej niezależności, ale też chęć maksymalnego upraszczania swojego życia.
To minimalizm w praktyce. Nie potrzeba w nim zapożyczonych obrządków. Wypowiadania z namaszczeniem namaste po skończonej medytacji, kadzidełek, ani designerskich „poduszek zen”. Medytować można bowiem nawet zmywając naczynia:
Medytacja jest gimnastyką uwagi. W gruncie rzeczy chodzi o nauczenie się, jak skupiać uwagę tylko na jednym: jednym przedmiocie, myśli, uczuciu czy części ciała. (…)
Czynności zwykle wykonywane machinalnie, kiedy tylko zostaną obdarzone uwagą, wnoszą w naszą codzienność nutę szacunku dla siebie i dla naszego życia – takiego jakie jest, zwyczajnego.
Narracja Do syta może wydawać się trochę rwana i niespójna. Autor postanowił bowiem zmieścić w książce nie tylko rozważania o medytacji i rozwoju duchowym, ale też obrazki z codzienności. A nawet wiersze. Ten zabieg w gruncie rzeczy jednak się sprawdza. Uwagi Cichego o medytacji chwilami przyjmują bowiem nieco dydaktyczny, patetyczny ton. Przełamanie ich inną opowieścią pozwala czytelnikowi na wzięcie oddechu.
Taki pomysł na książkę sprawia, że wykracza ona poza formę eseju. Staje się czymś w rodzaju literackiego dziennika.
Cichy rozmawia ze stałymi bywalcami herbaciarni, gawędzi z nimi o życiu i przeróżnych błahostkach. A przy okazji po prostu patrzy i obserwuje. Staje się w ten sposób – jak ujął to wydawca – piewcą urody zwykłego życia. W tej książce kryje się sporo łagodności, subtelnego tonu i spokoju, stojących dziś w awangardzie do natychmiastowej gratyfikacji, szybkiego tempa i intensywności doznań, których większość z nas tak pragnie.
Droga, którą podąża Michał Cichy nie jest wyborem dla każdego. I autor nie ma ambicji, by próbować do niej przekonywać. Sam znalazł w wyswobodzeniu się z pośpiechu i współzawodnictwa sposób na osiągnięcie spokoju. A przy tym – jak twierdzi – uczynienia życia bardziej nasyconym i szczęśliwszym. Równocześnie jednak wie, że sporo porad, również tych dotyczących medytacji lub sposobów na lepsze życie, dobrze wygląda jako nośne hasła, a dużo trudniej wprowadza się je w życie:
To takie proste powiedzieć ludziom: „zamieszkajcie w teraźniejszości. Przeszłość już nie istnieje, a przyszłości jeszcze nie ma”. […] To wszystko ładnie brzmi. Ale zamieszkanie w teraźniejszości wymaga głębokiej przemiany umysłu, która zabiera lata codziennej praktyki – pisze.
Do syta nie obiecuje więc – w przeciwieństwie do wielu popularnych dziś poradników – natychmiastowej przemiany. Autor podsuwa nam za to zbiór myśli, obrazów, przykładów, do których można wielokrotnie z wracać, by za każdym razem wyciągnąć z nich dla siebie coś nowego.
Michał Cichy
Do syta
Wydawnictwo Znak
Kraków, 2021