Paul Salopek podjął wędrówkę na miarę ludzkości, dając przykład jak dziś mogą wyglądać dziennikarstwo i podróże
Fot.Matthieu Paley Photography.
Wioska Herto Bouri na zdjęciach wygląda niepozornie. Kilka domów pokrytych pustynnym afrykańskim pyłem. Niewielu by o niej wiedziało – pomijając zapalonych podróżników oraz węszących za potencjalnym zyskiem handlowców, którym Etiopia wydaje się godna zainteresowania – gdyby nie fakt, że to właśnie stąd pochodzą najstarsze znane szczątki człowieka.
Skamieniałe kości mają około 156 tysięcy lat. Herto Bouri jest symbolicznym miejscem, z którego ruszyliśmy przed siebie, by podbić świat. I to właśnie z Herto Bouri Paul Salopek, dziennikarz, zdobywca nagrody Pulitzera, rozpoczął swoją podróż.
Miała trwać siedem lat. Dziś już wiadomo, że zajmie przynajmniej dziesięć. Salopek, współpracownik magazynu National Geographic, postanowił bowiem przewędrować nasz glob pieszo. Przemierza trasę, którą jako gatunek pokonaliśmy tysiące lat temu. Krok za krokiem odtwarza historię ekspansji homo sapiens – od etiopskiego Wielkiego Rowu, który porzuciliśmy około 60 tysięcy lat temu, aż do odległej Patagonii, gdzie naszym przodkom zabrakło już lądu i horyzontu do dosięgnięcia. Przez Bliski Wschód, Azję, obie Ameryki.
O projekcie Out of Eden – Wyjście z Edenu – mówi się niewiele, tymczasem to jedno z najbardziej spektakularnych przedsięwzięć dzisiejszego podróżnictwa i dziennikarstwa.
W świadomości społecznej ginie ono jednak z dwóch powodów. Po pierwsze rozpisane jest na minimum dekadę, a odbiorcy przyzwyczajeni są dziś do zalewu nowości i ciągłych zmian. Trudno nam utrzymać uwagę na czymś, co trwa dziesięć lat. Najdalej po kilku miesiącach – a zwykle po paru dniach lub tygodniach – większość projektów trafia na śmietnik zainteresowania.
Po drugie, Salopek jest twórcą, który nie koncentruje się na sobie. Przyjął jedynie rolę przekaźnika. Przedstawia głos ludzi spotkanych po drodze. Tymczasem dzisiejsze media – z tymi społecznościowymi na czele –promują pewien rodzaj narcyzmu. Większość opowieści skupia się na autorach. Blogi, konta na Instagramie, filmy na You Tube są areną, na której głównie prezentują się ich twórcy. Do takiej narracji jesteśmy dziś przyzwyczajeni. Salopek w tej kategorii się nie mieści. Tym bardziej, że jego akcja nie ma na celu bicia sportowych rekordów. Nie jest pomyślana jako wyczyn, a najważniejsze w niej nie jest dotarcie do celu, lecz to, co wydarzy się w drodze do niego.
Amerykański dziennikarz się nie spieszy. Każdy wymuszony przestój w trasie przyjmuje jako okazję do poznania nowych historii.
Bez cienia irytacji Salopek przyjął więc fakt, że jego podróż ma spore opóźnienia. Plan zakładał, że wędrówka powinna dziś się już powoli kończyć. Tymczasem Salopek nie dotarł nawet do połowy trasy.
Projekt amerykańskiego reportera jest przemyślany. Konfrontuje przeszłość z teraźniejszością. Jest też próbą znalezienia nowej drogi dla współczesnego, nieco zagubionego dziennikarstwa. Salopek, startując w 2013 roku z Etiopii, mówił:
CHCĘ SPRAWDZIĆ, CZY REFLEKSYJNE PODEJŚCIE DO ZBIERANIA INFORMACJI CZYNI NASZĄ ROBOTĘ BARDZIEJ SENSOWNĄ. TRACIMY STRUKTURĘ RZECZY, NIE DOSTRZEGAMY KOLORÓW, IGNORUJEMY SMAKI. REAGUJEMY NA KRYZYSY, A OGROMNE LUDZKIE POPULACJE POZOSTAJĄ POZA POLEM NASZEJ OBSERWACJI. SĄ NIEWIDOCZNE.
Powolna podróż pozwala mu na zanurzenie się w kulturowej mozaice i obserwację krajobrazu, którego jesteśmy częścią. Umożliwia niespieszne opowiadanie historii, tworzenie narracji będącej ramą naszego istnienia.
To cenna inspiracja nie tylko dla ludzi mediów, ale też podróżników.
– Świat jest skomplikowany i wymaga czegoś więcej niż tylko szybkich, krótkich informacji. Możesz lepiej zrozumieć, o czym jest dana historia, gdy dasz jej więcej czasu. Ale to się nie może udać, gdy wpadasz gdzieś na dwa dni wynajętym na lotnisku autem, robisz kilka wywiadów i zaraz wyjeżdżasz – mówił.
Przejście przez Indie zajęło mu półtora roku. Tematem, który przyciągnął jego uwagę był potęgujący się kryzys wodny. Splot kilku czynników – rosnącej populacji Indii, błędnych decyzji inżynieryjnych, złego zarządzania – sprawia, że cały subkontynent stoi u progu suszy, pomimo dysponowania ogromnymi systemami rzecznymi: Indusem, Gangesem i Brahmaputrą.
Wędrując – zawsze w towarzystwie lokalnego przewodnika – Salopek spotyka mnóstwo ludzi. Odsłaniają przed nim codzienną stronę życia, a przy okazji bogactwo kultur świata. Równocześnie natyka się też na problemy wynikające z polityki, zmian klimatu, procesów historycznych.
To czyni z jego podróży mozaikę tysięcy kadrów tworzących złożony obraz rzeczywistości.
Idąc przez południową Turcję, reporter natknął się na mafię rabującą sady pistacji. Widział też tłumy uchodźców syryjskich uciekających przed wojną domową. Podążył dawnym Jedwabnym Szlakiem. Pandemia koronawirusa zastała go w Mjanmie, gdzie musiał wstrzymać swą misję.
– Moja podróż zależy od ludzi – mówił. – W Jordanii zanurzałem ręce we wspólnych talerzach z mansaf – jagnięciną pieczoną w jogurcie. W Afganistanie kąpałem się z tłumami w publicznych gorących źródłach. Idąc przez ostatnie siedem lat, spałem w setkach łóżek rodzinnych, czasem z wieloma gospodarzami, od Afryki po Azję Południowo-Wschodnią. Przechodzę pieszo przez antropocen. Dystans społeczny jest niemożliwy.
Amerykanin przygotowuje się jednak do kolejnych etapów podróży. Wejścia do Chin, a później przebycia Syberii, by dotrzeć do przesmyku dzielącego Azję od Ameryki Północnej. Zamierza go pokonać statkiem, by dalej wędrować pieszo aż do Patagonii.
Salopek podkreśla jednak, że aspekty techniczne jego podróży nie są istotne. Nie jest ważne, ile kilometrów już przeszedł albo ile par butów w tym czasie zużył, ale to w jakim celu wędruje.
– Idę od jednej historii do drugiej – mówił dziennikarzom w Indiach. – Od osoby do osoby. Dzięki temu wszystko staje się ze sobą połączone. Wychodząc z jednej wioski, słyszę od jej mieszkańców, że w następnej żyją ich sąsiedzi i mają taką a taką historię do opowiedzenia. W pewnym sensie jestem przekazywany z rąk do rąk. Nie wędruję, by ustanowić rekord odległości. Księga Guinnessa mnie nie interesuje.
Reporter podkreśla, że chodzenie zmienia perspektywę, z której patrzy się na świat. Ten projekt zmusza go do skupienia się na tym, co jest wokół. Ta nauka może być inspiracją dla każdego, wyznaczając sposób podróżowania, ale też codziennej aktywności.
– Spowolnienie otwiera możliwości. Pozwala na dokonywanie odkryć, nawet na własnym podwórku. Wystarczy trochę więcej czasu i ciekawości – tłumaczył reporter podczas spotkania z uczniami szkół po drodze. –Pomyślcie o różnicy między dojazdem do szkoły autobusem lub samochodem a chodzeniem. Siedząc we wnętrzu szklano-stalowego pojazdu, patrzysz na świat, który jest rozmazany przez prędkość i spłaszczony przez przednią szybę. Lub, co bardziej prawdopodobne, wpatrujesz się w urządzenie mobilne i całkowicie ignorujesz świat.
Chodzenie jest więc sposobem na wzmożenie czujności. Idąc, można zobaczyć wzór cieni rzucanych przez drzewa na chodnik. Poczuć jesienny wiatr na skórze czy zapach obiadu gotowanego we właśnie mijanym domu.
Swoją wędrówką Paul Salopek udowadnia, że historie warte poznania są tuż obok. Niezależnie od tego, czy przemierza się własną dzielnicę, czy wędruje przez dziesięć lat śladami ekspansji homo sapiens. To my decydujemy, czy zatopimy uwagę w migoczącym ekranie telefonu, czy przystaniemy na chwilę, by spojrzeć na to, co dzieje się wokół.