Jak zrobić udane zdjęcia na publicznej imprezie? Jest na to kilka sposobów!
Czas imprez karnawałowych dobiegł końca, ale nie znaczy to, że nie mamy czego fotografować. Procesje w Wielkim Tygodniu, Boże Ciało, odpusty czy egzotyczne hinduskie Holi – przed nami mnóstwo okazji do zdjęć. Jak je wykorzystać?
Fotografowanie wydarzeń jest stosunkowo proste – pisałam w tekście „Jak przełamać własne obawy i zacząć fotografować ludzi”. Tłum, wiele osób z aparatami, chętnie pozujący bohaterowie – oto zalety karnawałów, fiest czy parad.
Z drugiej strony, te same rzeczy, które ułatwiają nam ośmielenie się i wyciągnięcie aparatu, mogą okazać się problemem. W tłumie trudniej nawiązać bardziej osobistą relację, inni fotografowie stanowią konkurencję do najciekawszych ujęć, a pozujący mogą prezentować nam wciąż ten sam, niekoniecznie naturalny uśmiech. Jak więc znaleźć kadry, które będą tylko nasze, wejść z bliższy kontakt z przebierańcami, gdy jest ich bardzo dużo, oraz unikać pozowanych zdjęć i sztucznych uśmiechów? Na to także są sposoby.
Sekret udanych zdjęć: szukaj alternatywy!
Obchody Wielkiego Tygodnia w dawnej gwatemalskiej stolicy Antigui uchodzą za jedne z najsłynniejszych na świecie. Podobnie jak podczas Semana Santa w Sewilli czy Maladze, na ulice wychodzą tysiące pokutników, dźwigających ciężkie zdobne platformy z figurami świętych. Antigua ma jednak coś, czego nie zobaczymy w Andaluzji: bajecznie kolorowe „dywany”, usypywane przez mieszkańców z farbowanych trocin. Te efemeryczne dzieła sztuki, których żywot trwa raptem kilka godzin – do przejścia procesji – w połączeniu z niezwykłą atmosferą wydarzenia oraz piękną architekturą sprawiają, że do Antigui zjeżdżają setki tysięcy turystów. W rezultacie szybkie przemieszczenie się z jednego punktu miasta w inny jest w zasadzie niemożliwe. Ba! Ciężko w ogóle znaleźć dobre miejsce do zdjęć.
Okazuje się jednak, że nie tylko w Antigui odbywają się takie procesje. Po niezbyt długich poszukiwaniach dowiedziałam się, ze podobne wydarzenie można zobaczyć w San Cristóbal Verapaz, o dzień jazdy rozklekotanymi autobusami od Antigui.
W niedużym miasteczku usypywany jest najdłuższy dywan w kraju, a kroczy po nim malownicza procesja Majów Poq’omchi’ i Metysów. Majanki zakładają wówczas najpiękniejsze tradycyjne stroje i chociażby tylko z tego powodu warto odwiedzić to niezbyt znane wśród turystów miasto. Nawet w Wielkim Tygodniu innych przyjezdnych dało się policzyć na palcach jednej ręki. Dzięki temu w San Cristóbal mogłam spokojnie porozmawiać z ludźmi, pomóc w sypaniu „dywanu” i zrobić niepowtarzalne zdjęcia. Podobnie jest w wielu innych krajach – najsłynniejsze obchody i fiesty często mają mniej znane, równie malownicze odpowiedniki.
Chcesz zrobić dobre zdjęcia? Poznaj kogoś
Każdy wie, że wejście na imprezę, na którą wprowadza nas dobry znajomy, jest znacznie łatwiejsze niż sytuacja, gdy nikogo nie znamy, ale i tak chcielibyśmy się wprosić. Podobnie jest z fiestami i świętami – szczególnie tymi mniejszymi i bardziej kameralnymi, gdzie nie ukryjemy się wśród tłumu. Mało kto ma jednak przyjaciół wśród miejscowych na drugim końcu świata lub Polski. Co więc zrobić? Szybko kogoś poznać!
Czasem wystarczy podejść do sympatycznie wyglądającej rodziny i dopytać o kilka szczegółów: o której zaczyna się fiesta, jak będzie przebiegać, kto w niej uczestniczy. Warto też dowiedzieć się, co sądzą o naszej obecności: czy często odwiedzają ich turyści, czy będziemy komuś przeszkadzać, czy możemy robić zdjęcia. Czasem o pozwolenie na obecność i robienie zdjęć dobrze jest spytać liderów wydarzenia. W meksykańskim stanie Chiapas i w Gwatemali odbywa się mnóstwo majańskich fiest. Obcy nie zawsze są witani przyjaźnie, a robiąc zdjęcia bez pytania, możemy narazić się na nieprzyjemności. Rozmowa z organizatorami pozwoli nam wyczuć nastroje. Może się zdarzyć, że w zamian za udział w wydarzeniu zostaniemy poproszeni o zakup napojów dla uczestników, dorzucenie się do wspólnej kasy lub obietnicę przesłania zdjęć. Pamiętajmy, że taka obietnica zobowiązuje!
Jak fotografować publiczne wydarzenia? Zajrzyj za kulisy
Pomalowane twarze, wielobarwne maski, szalone stroje, do tego wybryki i gonitwy – podczas karnawałów dzieje się tak dużo, że niemal każde zdjęcie, jakie zrobimy, może wydawać się ciekawe. Jeśli dopisała nam pogoda i jest akurat ładne światło, sukces zdaje się gwarantowany. Nie trzeba się wysilać ani szukać kadrów – wszystko mamy przecież podane jak na tacy! Dopiero po czasie może się okazać, że nie zrobiliśmy nic nadzwyczajnego. Ot, kolejne kolorowe obrazki do folderu biura podróży; fotografie, jakich są tysiące. Nie ma w tym nic złego, z takich zdjęć też można mieć frajdę i satysfakcję.
Jeśli jednak chcemy czegoś więcej, musimy wejść głębiej i zajrzeć za kulisy – rozumiane bardzo szeroko. Możemy spróbować umówić się z którymś z uczestników, który przygotowuje się do wydarzenia – przebiera się, maluje, gotuje świąteczną potrawę. Czasem wystarczy dobrze się rozejrzeć. Zmęczona karnawałowa Śmierć z papierosem, która przycupnęła na miejskiej ławeczce, przebierańcy pijący wódkę w obskurnym barze, których dostrzeżemy przez zaparowane okno, chwila, gdy wzruszeni rodzice przytulają wystrojoną w pióra córkę. To wszystko są sytuacje zetknięcia się codzienności z magicznym czasem fiesty. I takich właśnie chwil warto szukać.
Fotograficzna rada: nie bój się!
Huixtán, miasteczko na wyżynach meksykańskiego Chiapas. Trwa karnawał, na uliczkach i placu mnóstwo przebierańców. Biegają, dokazują, dokuczają przechodniom. Nagle kolorowa zgraja dostrzega i mnie. Chwilę się namawiają i ruszają z wyciem w moją stronę. Chichoczą, dmą w trąbki, straszą mnie wypchanymi zwierzętami, które trzymają w rękach. Szczególnie natarczywy jest ten z pancernikiem. Truchło zwierzaka tańczy mi tuż przed twarzą. Instynkt podpowiada, że mam to wszystko potraktować jak dobry żart. Udaję przestraszoną, śmieję się razem z nimi i patrzę na tych dorosłych mężczyzn z największą życzliwością, jaką udaje mi się z siebie wykrzesać.
Po kilku minutach zostawiają mnie i przypuszczają atak na Bartka, który mi towarzyszy. On co prawda nie robi zdjęć, ale notuje, a to jeszcze bardziej podejrzane. Teraz jego osaczają świstami, śmiechami i wyciem. Bartek też zachowuje zimną krew. Przestają być natarczywi, robią się ciekawscy. Przeszliśmy próbę i możemy odetchnąć.
Takie sytuacje na karnawałach zdarzały nam się nie raz. Nie zawsze są przyjemne. Natarczywy atak łatwo odebrać jako wrogi, ale to część konwencji. Wszystko ma jednak granice – gdy widzę, że rozbawiona zgraja jest już mocno pijana albo czyjeś zaczepki stają się agresywne, nie podejmuję gry, tylko natychmiast odpuszczam. Choć w ferworze zabawy łatwo o tym zapomnieć, zdjęcie nie jest najważniejsze. Liczy się też dobre samopoczucie innych oraz nasze bezpieczeństwo.