fotografia podróżnicza

Z bliska #1. O fotografowaniu ludzi

Początek

Fotografowanie jest spotkaniem – różnych ludzi, kultur, sposobów myślenia. I dobrze, jeśli obie strony są z tego spotkania zadowolone

Jego spojrzenie zauważyłam dopiero na wydruku (tak, robiłam wtedy wydruki, by pokazać je znajomym). Patrzył smutno w obiektyw. Pomyślałam, że musiało być mu przykro, kiedy mnie zobaczył. Nie był zły, mimo że jakaś turystka robiła mu zdjęcie bez pytania. Nie nakrzyczał na mnie. Nawet nie zaprotestował, zresztą być może wszystko działo się zbyt szybko, by mógł zareagować. A ja starałam się być dyskretna. Wydawało mi się, że nikt nie widzi, jak robię zdjęcia ludziom moim pierwszym aparatem cyfrowym z obiektywem o dość długiej ogniskowej. Ale ten mężczyzna ewidentnie zauważył, jak się czaję. Widząc na wydruku jego wzrok, poczułam zażenowanie, jakbym została przyłapana na drobnej kradzieży. Dziś wiem, że zdjęcie nie było warte tych uczuć. Ani jego, ani moich.

Moja fotografia podróżnicza

Fotografią zajęłam się bardzo późno, już po studiach, i od razu była to fotografia podróżnicza. Chyba nie przyszło mi do głowy, że można fotografować coś innego niż podróże.

Ze względu na te późne początki i konsekwentny dobór tematów na przestrzeni kilkunastu lat z łatwością mogę prześledzić własną fotograficzną drogę. Za debiut uznaję pierwszy wyjazd doMeksyku i Gwatemali w 2008 roku. Przez następne lata wracałam do Ameryki Środkowej, a podróże wyznaczały zmiany w moim podejściu do fotografii.

Za pierwszym razem wszystko mnie zachwycało. Pamiętam zachłyśnięcie się meksykańskimi kolorami i światłem, ale także fascynację ludźmi o twarzach pooranych zmarszczkami i ich barwnymi strojami. Nie rozumiałam nic ze skomplikowanego świata tradycyjnych lokalnych ubrań, ale bardzo chciałam go uwiecznić. I robiłam to: szybkimi ruchami, trzaskając zdjęcia z biodra lub aparatem wiszącym na szyi. Wbrew temu, co wówczas sądziłam, taki styl fotografowania też wymaga wiedzy i doświadczenia. Zdjęcia były więc krzywe, nieostre lub poruszone. Ale nawet te, które technicznie się udały, nie budziły dumy. To właśnie podczas pierwszej podróży do Meksyku sfotografowałam smutnego mężczyznę na targu w Oaxace.

Drugi wyjazd był czasem etycznej ortodoksji. Przez kilka miesięcy nie zrobiłam chyba ani jednego zdjęcia człowieka bez spytania o zgodę.

Zaczepiałam ludzi na ulicy i na targach, dzień bez sfotografowania jakiejś osoby uznawałam za stracony. To było jak narkotyk. Każde „tak” wprawiało mnie w euforię, każde „nie” pogrążało w otchłani czarnych myśli. „Ludzie mają prawo nie chcieć być na zdjęciu” – tłumaczyłam sobie, ale i tak wydawało mi się, że odmowa oznacza moją osobistą porażkę. Emocjonalna huśtawka, którą sobie zafundowałam, była bardzo męcząca, a jej rezultat stanowiło kilkadziesiąt… zdjęć legitymacyjnych z dziwnym, często niedobranym tłem.

Fotografia podróżnicza wymaga pomysłu

Dopiero kolejne wyjazdy do Ameryki Środkowej zbliżyły mnie do sposobu fotografowania, który był dla mnie zdrowy i satysfakcjonujący. Ponieważ fascynowały mnie majańskie stroje z Chiapas i Gwatemali, zaczęłam współpracować z organizacjami, które zajmowały się tym tematem – NGO wspierającą tkaczki, stowarzyszeniem hafciarek, sklepem fairtrade’owym. Zrozumiałam, że muszę stworzyć warunki, w których i moi bohaterowie i ja czujemy się bezpiecznie. Nie zawsze musi to wymagać współpracy z lokalnymi instytucjami. Czasem wystarczy znajoma osoba, która wprowadzi mnie wdane środowisko. A czasem uśmiech i krótka wymiana zdań z jednym z bohaterów. Lub zwykłe pytanie o zgodę.

Tym tekstem otwieram cykl felietonów-poradników o tym, jak można fotografować ludzi w podróży – w zgodzie ze sobą i z myślą o innych.

Z bliska, szerokim kątem, bez używania teleobiektywu. Nie sugeruję, że moja droga jest jedyną właściwą. Ale chciałabym zachęcić Was do poszukiwania własnych sposobów i myślenia o granicach, których nie warto przekraczać. Bo fotografowanie osób napotkanych w podróży może być fascynującą przygodą, ale jest też spotkaniem – różnych ludzi, kultur, sposobów myślenia. I dobrze, jeśli obie strony są z tego spotkania zadowolone.


Zdjęcie otwierające:

Marina i Martha ze stowarzyszenia rzemieślniczek El Gato con los Pies de Trapo zajmowały się wyszywaniem tradycyjnych wzorów na butach. Kooperatywa działała w San Cristóbal de las Casas przez kilka lat, ale obecnie już jej nie ma. Niedawno dowiedziałam się, że nie ma też Mariny. Zdjęcie wykonałam w 2014 roku, kiedy w ramach stypendium meksykańskiego MSZ-u pracowałam nad fotoreportażem o majańskich tkaninach i ubiorach. Marina zmarła niecały rok później.

Julia Zabrodzka 9573

Julia Zabrodzka

Fotografka, która czasem pisze o miejscach i ludziach. Publikowała m.in. w "Polityce", "Piśmie", "Kukbuku", "Wysokich Obcasach" i "The Guardian". Finalistka Grand Press Photo, nagrody im. Krzysztofa Millera "Odwaga patrzenia" i "Leica Street Photo". Najbardziej lubi pracować w Polsce i krajach hiszpańskojęzycznych.

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.

To też ciekawe