Aparat potrafi zaprowadzić nas w podróży w bardzo różne miejsca. Ale czasami najważniejsze wydarza się, dopiero gdy go odłożymy
W stanie Chiapas na południu Meksyku wiele miejscowości specjalizuje się w określonym rękodziele. W Aguacatenango kobiety haftują bluzki. Tenejapa słynie z wełnianych toreb na ramię. Amatenango del Valle specjalizuje się w ceramice. Produkty te dostępne są w San Cristóbal de las Casas, najważniejszym ośrodku turystycznym w regionie. Ale można je też dostać bezpośrednio u garncarek w Amatenango. Podczas naszej drugiej podróży do Meksyku, razem z Bartkiem, moim mężem, postanowiliśmy, że wybierzemy się do tej oddalonej o godzinę drogi od San Cristóbal miejscowości. Poza naczyniami motywacją były dla mnie tradycyjne stroje kobiet, inne w poszczególnych miasteczkach i wsiach.
Gdy tylko dotarliśmy na miejsce, zobaczyliśmy i stroje, i naczynia. Kobiety w haftowanych bluzkach z ozdobną falbaną wokół dekoltu i kolorowych fartuchach rozłożyły kramy wzdłuż drogi. Przed nimi, w rzędach, stały ogromne donice w kształcie zwróconych ku sobie gołębi, kogutów i pawi, naczynia na trzech nóżkach malowane w kwiaty, misternie zdobione wazony, talerze i misy. Gdzieniegdzie leżały też potężne cętkowane jaguary. Piękny widok! Chmurny wzrok handlarek wypatrujących klientów od razu podpowiedział mi jednak, żebym nawet nie próbowała wyjmować aparatu. Nieśmiało spytałam jednej czy dwóch, czy mogę im zrobić zdjęcie. Nie spuszczając ze mnie oczu, ponuro kręciły głowami.
Nie uważam, by ludzie mieli obowiązek pozować do zdjęć. Ale odmowa zawsze jest trochę bolesna, zwłaszcza jeśli towarzyszy jej coś w rodzaju wrogości.
Ruszyliśmy więc pospacerować po Amatenango, jednej z wielu sennych miejscowości z kolonialnym kościołem na głównym placem, ratuszem i pustymi, pylistymi ulicami. Gdy weszliśmy do świątyni, zaczepiła nas mała dziewczynka.
– Chcecie zobaczyć, jak moja mama robi garnki? – spytała znienacka.
Instynkt początkujących podróżników podpowiadał nam, że chce nas na coś naciągnąć. I że zaraz znajdziemy się w sytuacji, w której będziemy czuli się zobligowani do zrobienia niechcianych zakupów. Ciekawość jednak zwyciężyła. Po chwili okazało się, że owszem, nieletnia spryciara ma swój biznesik do ukręcenia. W zamian za usługę przewodniczki chce, byśmy kupili jej ołówek w sklepiku papierniczym, który – tak się akurat złożyło, zupełnie przypadkiem – znajdował się po drodze do jej domu. Wiedzieliśmy, że dzieciom nie należy płacić ani kupować słodyczy, ale propozycja wydała nam się niewinna i na swój sposób sensowna. Po chwili z wyposażoną w ołówek Juaną wylądowaliśmy na podwórku tylko trochę zdziwionej Caroliny, garncarki w bluzce z haftowanym karczkiem i falbaną. W promieniach zachodzącego słońca formowała z gliny ogromną donicę.
Do dziś myślę o tej historii jak o bajce z happy endem. Spełnionym marzeniu początkującej fotografki, która jeszcze nie do końca wiedziała, czego szuka. Ale dzięki łutowi szczęścia udało jej się to znaleźć.
To też opowieść o zaufaniu do osób napotkanych w podróży. Oraz o światach, które może otworzyć nam aparat. Jako introwertyczka potrzebuję dodatkowego impulsu, by wejść w kontakt z obcymi ludźmi. Pogoń za upragnionym zdjęciem jest dla mnie ogromną motywacją.
Tym razem fotografia okazała się początkiem pięknej znajomości. W czasie tamtej podróży odwiedziliśmy Carolinę, jej męża Matíasa i szóstkę ich dzieci jeszcze kilka razy. Razem lepiliśmy garnki. Robiliśmy zdjęcia, piliśmy hektolitry coli, którą nas częstowali. Plotłam z nimi bransoletki. Słuchałam czytanek z ich podręczników i powierzałam włosy niecierpliwym rączkom, które czesały mnie na lokalną modłę.
Przez kolejne lata i wyjazdy do Meksyku obserwowaliśmy, jak dzieci dorastają. A Juana z małej spryciary zmienia się w rezolutną handlarkę. Z biegiem czasu przestałam im robić zdjęcia – z wyjątkiem pamiątkowych na koniec każdej wizyty. Okazało się, że kontakt z Caroliną i Matíasem oraz Eleną, Rosą, Juaną, Beto, Agrianą i Seleną, Marielą jest znacznie ważniejszy od ich fotografowania.
Od kilku lat nie byliśmy w Meksyku i nie mamy od „naszej” rodziny żadnych wieści. Tęsknimy.
Zdjęcie otwierające:
Carolina, garncarka z Amatenango del Valle. Carolina formuje idealnie okrągłe naczynia tradycyjnym majańskim sposobem, bez użycia koła garncarskiego.