Ta książka jest świadectwem dawno minionego świata
“Paul Bowles był przystojny, czujny, mało co robiło na nim wrażenie, miał usposobienie samotnika; wiedział, czego chce, a jego umiejętność poddawania się biegowi zdarzeń, zakrawająca wręcz na fatalizm, czyniła z niego idealnego podróżnika” – pisze we wstępie książki Paul Theroux.
Bowles, znany przede wszystkim z powieści „Pod osłoną nieba”, był typem podróżnika, których dziś już w zasadzie nie ma. Zbiór jego artykułów, esejów i dzienników pisanych na przestrzeni kilkudziesięciu lat, inspirowanych miejscami, w których akurat przebywał lub samym aktem podróżowania, czyta się dziś niczym świadectwo dawno minionego świata.

Nie ma bowiem już takich podróżników jak Bowles. Nie ma też w zasadzie pism podróżniczych gotowych drukować wnikliwe, długie eseje lub wielowątkowe reportaże. Minęły czasy, gdy wydawcy nawet łatwych tytułów odczuwali chęć wzięcia na barki literackiej misji. Niewielu też pozostało czytelników, którzy z lektury takich tekstów czerpią przyjemność.
A przede wszystkim zupełnie zmienił się świat. Pół wieku temu, gdy Paul Bowles kreślił podróżnicze notatki, nie było internetu. Mediów społecznościowych, Instagrama i tanich lotów, na które stać niemal każdego. A, co być może najistotniejsze, zorganizowana turystyka dopiero się rodziła.
Owszem, Bowles już kilkadziesiąt lat temu narzekał na „nowoczesność” – na zmiany, którym podlegają jego ukochane miejsca (odnotowuje między innymi pojawienie się dużej ilości samochodów w marokańskich miastach). W zetknięciu z dzisiejszą rzeczywistością zapewne wzdychałby jednak do ówczesnych czasów z rozrzewnieniem. Fala masowej turystyki wówczas dopiero wzbierała. Pół wieku później rozlała się na świat. Zamieniła kolejne miejsca – Dubrownik, Wenecję, Barcelonę – w teatralną scenerię wypełnioną rekwizytami udającymi, że toczy się tam zwykłe życie.
“Podróże” autorstwa Bowlesa chwilami sprawiają więc wrażenie nieco anachronicznych.
Nie czyta się ich łatwo. Nie ma w nich wartkiej akcji, a zabawne spostrzeżenia i żarty wymagają uwagi – trzeba je wyłuskiwać z pełnych szczegółów opisów. Są jednak niewyczerpanym źródłem wiedzy (jeżeli chcecie dowiedzieć się wszystkiego o przyrządzaniu i paleniu marokańskiego kifu, Bowles spełni Wasze oczekiwania) oraz nostalgicznym obrazem świata, który autor poznał na tyle, na ile było to możliwe.
Paul Bowles, imający się przez życie przeróżnych zajęć – od pisarstwa, po komponowanie muzyki – był bowiem typem podróżnika dziewiętnastowiecznego. Człowiekiem, który nie tyle podróżował, co uczynił życie podróżą.
Był w ruchu, ale się nie spieszył. Potrafił zatrzymywać się w niektórych krajach (szczególnie w ulubionym Maroku) na lata. Wykazywał niegasnącą ciekawość świata, szukając o nim prawdy również w miejscach pozornie błahych, w spotkaniach ze zwykłymi ludźmi i w setkach godzin spędzonych w kawiarniach. Zdawał sobie sprawę, że podróżowanie nie jest – jak wielu z nas dziś oczekuje – jedynie przyjemnością. Wiedział, że wiąże się też z wyrzeczeniami, poczuciem straty i częstymi wizytami w toalecie po zjedzeniu lokalnych potraw.
“Pisma zebrane” to książka, która wydaje się nieco anachroniczna, bo stoi w kontrze do święcącego dziś triumfy serwowania gotowych rozwiązań, porad i wskazywania kierunków. Nie dowiecie się z niej, gdzie znajdują się najlepsze punkty do zrobienia selfie. Jest opowieścią, tworzoną zgodnie z wyobrażeniem Bowlesa o tym, czym powinna być książka podróżnicza:
Dla mnie to opowieść o tym, co przydarzyło się osobie w danym miejscu i nic ponadto; nie zawiera informacji o hotelach i autostradach, list przydatnych wyrażeń i zwrotów, statystyk, wskazówek, w co się ubrać, gdy ma się zamiar złożyć komuś wizytę. Możliwe, że takie książki tworzą kategorię skazaną na zagładę. Mam nadzieję, że tak nie jest, ponieważ nic nie jest dla mnie równie wartościowe, jak lektura spisanej przez inteligentnego pisarza wiernej relacji z tego, co mu się przydarzyło z dala od domu.
Paul Bowles
Paul Bowles Podróże. Pisma zebrane 1950-1993 Świat Książki, 2010