Min Blisko2 0854 1 1

Pytać czy nie pytać? O zgodzie w fotografii podróżniczej

Początek

Jak fotografować w podróży? Druga część cyklu Julii Zabrodzkiej

Dawno temu na Facebooku prężnie działała grupa zajmująca się promowaniem street photography. Jej członkowie dzielili się zdjęciami ulicznymi, a najlepsze trafiały do specjalnej galerii.

Słabsze niekiedy zbierały mniej lub bardziej zasłużone cięgi. Jeden obrazek szczególnie zapadł mi w pamięć. Przedstawiał uchwyconego z większej odległości, bardzo otyłego mężczyznę – nieświadomego, że stał się obiektem zainteresowania fotografa. Zdjęcie nie miało żadnej wartości artystycznej. Ot, słaby kadr, zrobiony przez początkującego właściciela aparatu. Ktoś jednak zapytał pod nim, dlaczego twórca nie podszedł do bohatera i nie zagadał. Autor zdjęcia z pełną powagą wyjaśnił, że to zaburzyłoby scenę, a mężczyzna „zacząłby pozować”.

Pomyślałam wtedy, że słowa te, choć czasem uzasadnione, bardzo często stanowią pretekst, który pozwala nam uniknąć kontaktu z obcym człowiekiem. Zwłaszcza, gdy w naszym zainteresowaniu jest coś niezdrowego (jak fotografowanie kogoś tylko dlatego, że jest otyły albo bezdomny). Sama próbowałam wtedy sił w fotografii ulicznej i nie byłam pewna, czy moje opory w fotografowaniu nieświadomych tego ludzi wynikają jedynie z braku odwagi, czy może czegoś głębszego.

Do dziś zastanawiam się, co wymaga większej odwagi: fotografowanie z bliska bez zgody bohatera, czy może właśnie zadanie pytania lub nawiązanie kontaktu, choćby wzrokowego.

Tak naprawdę jednak pytań jest znacznie więcej: czy i kiedy fotografia może zrobić komuś krzywdę lub przykrość? Kiedy należy zrezygnować z naciśnięcia spustu? Czy ludzi, którzy z różnych przyczyn są w gorszej sytuacji niż my możemy traktować jako bezwolne obiekty? Czy uchwycenie biznesmena pędzącego z teczką po nowojorskiej ulicy jest równie uprawnione, co zrobienie zdjęcia bezdomnego przeszukującego śmietnik? Być może nie bez znaczenia jest też pytanie: jak sami byśmy się czuli, sfotografowani w chwili słabości albo na życiowym zakręcie?

Podróżując, bardzo często znajdujemy się w sytuacji, gdy między fotografującym a fotografowanym nie ma symetrii.

My jesteśmy turystami z bogatej Europy (nawet jeśli podróżujemy z plecakiem i śpimy w najtańszych hostelach). Miejscowi zarabiają ledwie ułamek naszego, skromnego skądinąd, budżetu. Na to nakładają się skomplikowane relacje historyczne, postkolonialne i rasowe. Wciąż w wielu miejscach na świecie biała skóra oznacza władzę i uprzywilejowanie.

Sama fotografii uczyłam się w czasie wyjazdów do Meksyku (pisałam o tym w pierwszej części tego cyklu), gdzie relacje rasowe są jasno zdefiniowane. Potomkowie rdzennych mieszkańców są tam grupą najbardziej dyskryminowaną, na bardzo różnych poziomach. A zło, które ich spotyka od wieków, ma określoną twarz i jest ona koloru białego.

Jak czują się ci ludzie, kiedy kolejny biały turysta próbuje im zrobić zdjęcie bez pytania o zgodę?

„Ach, ci Indianie, boją się, że zdjęcie skradnie im duszę”. Pewnie każdy, kto podróżował po Meksyku, przynajmniej raz usłyszał takie zdanie. Protekcjonalne, podszytem świadomym lub nieświadomym rasizmem, sprowadzające miejscowych do roli dzikusów wierzących w zabobony. Takie wyjaśnienie pomaga tylko nam – to nie my zrobiliśmy coś niewłaściwego, to oni są jacyś dziwni i zaściankowi.

Meksykańską lekcję wzięłam sobie do serca i uznałam, że w podróży poza Europę i Stany Zjednoczone, czyli uprzywilejowany, zachodni świat, zawsze trzeba pytać o zdanie i zgodę na zrobienie zdjęcia. Kiedy jednak wyraziłam swoją opinię na spotkaniu ze znajomymi fotografami, kilka osób zdecydowanie zaprotestowało.

Przecież ludzie na Kubie uwielbiają być fotografowani – twierdził A.

W Indiach nawet proszą o zrobienie im zdjęcia – powiedziała B.

Niektórzy traktują to jako wyróżnienie – zawtórował ktoś jeszcze.

Faktycznie, na fotografiach z wielu miejsc na świecie widać ludzi, którzy dobrze się bawią, a stanie przed obiektywem sprawia im wyraźną radość.

Sama doświadczyłam takiej postawy w Rumunii czy w Turcji, gdzie pewna stambulska mama ustawiła mi dzieci do zdjęcia, widząc, że mam aparat w ręku. Nawet w Meksyku reakcje bywają bardzo różne w zależności od regionu i pozycji społecznej potencjalnego bohatera. W Chiapas, gdzie spędziłam najwięcej czasu, są zazwyczaj bardziej wrogie niż np. na Jukatanie bądź w stolicy.

Co zatem robić? Pytać czy nie pytać? Niestety, albo na szczęście, w fotografii podróżniczej nie ma prostych odpowiedzi. Warto jednak nie oszukiwać siebie. A poza tym być uważną/uważnym, postarać się jak najlepiej poznać realia miejsca, do którego jako turyści wkraczamy tylko na chwilę. I potrafić uszanować odmowę.


Zdjęcie otwierające:

Fotografia wykonana w Szwajcarii na górze Pilatus była jednym z moich największych sukcesów w grupie Street Dogs of Poland. Została wybrana zdjęciem dnia. Kiedy ją robiłam, w ogóle nie myślałam o niej w kategorii street photo. Na potrzeby numeru specjalnego „Voyage” o Szwajcarii, do którego robiłam zdjęcia, sfotografowałam widok z przypadkową osobą – dlatego nawet nie przyszło mi do głowy pytać ją o zgodę. Dopiero później zauważyłam starszego mężczyznę patrzącego na świat przez szybę. W komentarzu ktoś porównał ten obraz do kadru z filmu Sorrentino „Młodość”. Zapewne nieprzypadkowo – akcja filmu toczy się przecież w szwajcarskim kurorcie. Dziś myślę, że był to piękny komplement dla mojej fotografii.

Julia Zabrodzka 9573

Julia Zabrodzka

Fotografka, która czasem pisze o miejscach i ludziach. Publikowała m.in. w "Polityce", "Piśmie", "Kukbuku", "Wysokich Obcasach" i "The Guardian". Finalistka Grand Press Photo, nagrody im. Krzysztofa Millera "Odwaga patrzenia" i "Leica Street Photo". Najbardziej lubi pracować w Polsce i krajach hiszpańskojęzycznych.

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.

To też ciekawe