Guadagnino nadał opowieści teatralnego charakteru, co nie zawsze się sprawdza, Daniel Craig jest jednak wspaniały
Trwająca cztery minuty, nakręcona w jednym ujęciu scena, w której Daniel Craig – grający Lee, alter ego Williama S. Burroughsa – przygotowuje heroinę, by zaaplikować ją w przedramię, sama w sobie jest wystarczającym powodem, by wybrać się na Queer, nowy film Luki Guadagnino. Jest w niej ujęty cały wachlarz napięć i pragnień, które napędzają działania głównego bohatera – ból, tęsknotę i przejmującą samotność. Jej sugestywność – ale też, o dziwo, piękno –oddaje całą złożoność tego filmu. W „Queer” podobnych scen jest zresztą więcej.
Queer – zapomnij o Bondzie
Uwagę mediów przykuł oczywiście Daniel Craig. Wcielając się w rolę Lee – amerykańskiego ekspatrianta rezydującego w Meksyku w połowie ubiegłego wieku – skutecznie odkleił od siebie wizerunek Jamesa Bonda. Trudno chyba o inną rolę, która byłaby tak daleka od brytyjskiego agenta 007. Jednak patrzenie na występ Craiga przez pryzmat filmów, które przyniosły mu sławę, niewiele wnosi. Brytyjczyk okazuje się aktorem wszechstronnym. Jego występ w „Queer” byłby równie dobry, gdyby nie stanowił przeciwwagi do wcześniejszych filmów. Craig, tworząc postać spoconego i napędzanego nigdy niegasnącą tęsknotą starszego mężczyzny, nie staje się lepszy dlatego, że rozprawia się w ten sposób z wizerunkiem eleganckiego i pewnego siebie agenta Jej Królewskiej Mości. Jest równie przekonujący, nawet gdy uda nam się zapomnieć, że był Jamesem Bondem.

Ból i pożądanie
Film powstał na podstawie krótkiej – zaledwie nieco ponad stu stronicowej – książki Burroughsa, króla bitników. Reżyser i scenarzysta (Justin Kuritzkes) podążają za nią dość wiernie. Lee, przemierzając cukierkowe ulice miasta (scenografie z połowy ubiegłego wieku zostały odtworzone w studiu filmowych Cinecittà w Rzymie), pielgrzymuje od baru do baru, topiąc smutki w alkoholu, narkotykach i przygodnym seksie. Któregoś dnia napotyka Eugene Allertona (Drew Starkey), młodego mężczyznę o gładkim obliczu, w którym momentalnie się zakochuje. Ten trzyma go na dystans, pozwalając Lee to do się do siebie zbliżyć, to go odtrącając. Ich historia zmienia się w opowieść o przytłoczeniu pożądaniem oraz coraz większej bezbronności. I być może ten film zamieniłby się w dość ponurą historię o podstarzałym białym mężczyźnie polującym w Mexico City na młodych kochanków, gdyby nie wyjątkowa wrażliwość, którą udało się twórcom i aktorom wypełnić niemal każdą scenę.
Queer, recenzja – świat bez kantów
Guadagnino nadaje jednak filmowi teatralnego rysu, co nie zawsze się sprawdza. Reżyser wygładza niemal każdy kadr. Nie tylko czyni z meksykańskiego miasta sztucznie uporządkowaną przestrzeń, ale wprowadza też elementy wizyjne, gdy Lee wyobraża sobie zbliżenie z Allertonem. Następują wtedy dość dziwne sceny, gdy postać grana przez Craiga rozdwaja się. Mgliste, przypominające ducha ciało wysuwa dłonie, by dotknąć młodego mężczyznę. Guadagnino najwyraźniej nie potrafił się oprzeć zamiłowaniu do wygładzaniu wszelkich chropowatości (któremu dał już wyraz w „Tamtych dniach, tamtych nocach” i „Challengers”), niwecząc w ten sposób istotę pisarstwa Burroughsa. Amerykanin w swojej twórczości zawsze był brutalnie szczery i sugestywny, nigdy nie uciekając od brzydoty. Guadagnino ma na tę historię inny pomysł. I choć oczywiście ma do tego prawo, sporo ryzykuje. Wielu widzów może mieć problem z osadzeniem się w poprowadzonej w ten sposób opowieści.
Brutalność i beznadzieja
W drugiej części filmu, obaj mężczyźni wybierają się w podróż po Ameryce Południowej w poszukiwaniu narkotycznego środka zwanego yage (ayahuasca). Lee liczy na to, że dzięki niemu – zgodnie z tym, co czyta w prasie – zyska zdolność telepatycznego porozumienia z kochankiem. A to ma pozwolić mu poznać jego prawdziwe uczucia. „Queer” skręca coraz bardziej w rejony oniryczne, a kolejne sceny są pełne wizyjności i symboliki. Opowieść zmierza ku zakończeniu będącego pomysłem reżysera i scenarzysty na to, jak Burroughs mógłby poprowadzić swoje opowiadanie. I choć finał może budzić u widzów zagubienie, to właśnie w końcowych scenach Guadagnino udało się oddać ducha twórczości Burroughsa – z całą jej brutalnością i beznadzieją.
„Queer”, reż. Luca Guadagnino, w kinach od 21 marca