Tanzania jest jednym z trzydziestu najbiedniejszych państw świata. Kobiety biorą jednak sprawy w swoje ręce
Fot. Kasia Urban
Ta po odłamku, gdy tłukłam kamień. Te szramy po odpryskach skał. A tu ślad po tym, jak przewróciłam się niosąc z gór kruszywo – Monica pokazuje blizny na swoim ciele.
Monica Thobias zarabia na życie tłuczeniem kamieni na żwir potrzebny na budowach. Jedno wiadro – 80 groszy. Dzień pracy – 10 wiader. Za dniówkę zarobi tyle, ile kosztują cztery półlitrowe butelki wody. I tak ich nigdy nie kupi, bo nikt ich tu nie kupuje. Są za drogie. Tutaj, czyli w zachodniej Tanzanii, blisko Jeziora Wiktorii. WTanzanii, nie tej z folderów, nie tej zZanzibaru. W Kiabakari, gdzie mieszka Monica, turystów nie ma. Jest za to bieda.


Do jej domu prowadzi wąska ścieżka przebijająca się przez młodą zieleń. Jesteśmy pod równikiem, niedawno skończyła się pora deszczowa. Tu przyroda nie rośnie – ona tu rządzi, wrze, upomina się o swoje. Jest zaborcza: liście grube na palec szybko zarastają przejścia. Drzewa wybuchają kwiatami w płonących kolorach. Duszno. Parno.
Przy obejściu bawi się dwójka chłopców, trzeci uczy się angielskich słówek na schodach domu z kamieni i gliny. W środku klepisko. Ale dom jest, i to na własnej działce, co podkreśla Monica. Na czesne synów pożyczyła pieniądze. Spłaca je od lat.
– Mam sukcesy! – mówi z przekonaniem. – Dzięki tej pracy wykształciłam dzieci.
Pierwsze skończyło już edukację. Młodsze jest w szkole średniej.
Szkoła? Jeśli dziecko ma szczęście
W tej części Tanzanii co trzecie gospodarstwo domowe jest prowadzone przez samotne kobiety. Mają po kilka dzieci, mężczyzn brak. Utrzymać się graniczy tu z cudem. Brakuje na jedzenie. Brakuje na leki i ubrania – szkolny mundurek nie ma jednej nogawki, ma za to ziejącą dziurę, ale musi wystarczyć. Szkoła? Jeśli dziecko ma szczęście. W Tanzanii istnieje obowiązek edukacji, ale nie ma ewidencji ludności, więc trudno go egzekwować. Wiele dzieci nie chodzi do szkoły. Muszą pracować, by było co jeść.

Wczesnym rankiem jedziesz prowincjonalną drogą i widzisz, jak sprawy się mają. Po jednej stronie dzieci maszerują do szkoły, po drugiej idą z kopaczkami w pole i kanistrami po wodę na głowach. Pod wieczór solidarnie już wszystkie niosą wodę.
Jeśli rodzinę stać na to, by puścić dziecko do szkoły, zwykle jest to chłopiec. Tę dysproporcję obnażają statystyki analfabetyzmu. Dziewczynki mają znacznie gorzej.
Lubię swoją pracę
– Widzisz tamte dzieci? I tamtą kobietę, już mocno starszą? – Liberata wskazuje na kilkuletnie córki i mamę, które pomagają jej w prowadzeniu przydrożnej jadłodajni. – Wszyscy ciężko pracujemy.
Jadłodajnia stoi przy drodze krajowej. Asfalt się sypie, wypłukany przez ulewy, które potrafią z hukiem spływać z dachów, zasłaniając widoczność na metr. Po obu stronach drogi miszmasz i ruch. Stragany, sklepiki, budki, kramy. Postawione z byle czego, sprzedające byle co. Kupka pomidorów, stara opona, karty do telefonów, materiały z Chin. Większość rzeczy jest używana, i to nie raz. Ulica kipi: wszyscy gdzieś idą, coś załatwiają, niosą, pchają, ciągną. Kobiety z ciężarami na głowach: proste, strzeliste, skoncentrowane.

Liberata Audax Kokumalamala ma czwórkę dzieci, wszystkie dziewczynki. Mimo zamieszania ma spokojne czoło. Jest młoda, piękna – o pełnych ustach i gładkiej skórze. Jej przybytek to chybotliwa konstrukcja z drewna, na której umocowano blachę falistą udającą ściany i dach. Okien brak. Stolików – brak. Krzeseł – brak. Je się, trzymając posiłek na kolanach, siedząc na długich ławkach zbitych z desek.
Wyszedł klient, który dostał kwaśne mleko na ugryzienie przez węża. Liberata cieszy się, że mogła mu pomoc. Odrywa się od roboty, zamaszystym ruchem ściąga fartuch do zdjęcia. Mówi szybko i głośno:
– Samotna kobieta, taka jak ja, napotyka wyzwania. Co nam pozostaje, to walczyć o przetrwanie każdego dnia. Nie możesz jednak żyć bez radości, bez sukcesu – przekonuje. – Ja to czuję, gdy nakarmię klientów lub kogoś bliskiego. Człowiek się naje, podziękuje, będzie mógł dalej robić to, co robi, będzie żył w zdrowiu on i jego dzieci. Jestem dumna, bo lubię swoją pracę w przydrożnej kuchni. Bardzo lubię!
Każda zna tu taką historię
Dziewczynki już na starcie mają tu słabszą pozycję. Najgorszy scenariusz jest taki:
Tradycyjne obrzezanie nie jest już rodzinną uroczystością, zeszło do podziemia, gdzie ma się dobrze, mimo że walczy z nim państwo i liderzy religijni. Jest lepiej, ale i gorzej. Mniej dziewczynek jest obrzezanych, ale za to robi się to teraz, gdy są dużo młodsze. W wieku nawet dwóch-trzech lat, zamiast jak dawniej, w okolicach pierwszej miesiączki. Łatwiej ukryć.
A później dziewczynki dorastają. Wciąż bywa, że zawierają małżeństwa z przymusu, wciąż dużo za wcześnie. Zdarza się, że ojciec sprzedaje nastolatkę za kilka krów. Na przykład 65-letniemu mężczyźnie. Dobrze, gdy dziewczyna po kilku tygodniach znajduje siłę, by uciec. Dobrze, gdy nie jest już w ciąży. Kobiety rodzą kilka dzieci, wciąż zdarza się, że umierają przy porodzie. Każda z czekających w lokalnej przychodni zna tu taką historię. Sąsiadki, znajomej, którejś z rodziny.
– Przychodzą do mnie starsze już kobiety, które mówią: „jestem bardzo dobrą żoną, nigdy go nie zdradziłam, ale go nie kocham. Od młodości kocham sąsiada” – opowiada zaprzyjaźniony misjonarz. W Tanzanii od ponad 30 lat.
– Słyszę mnóstwo historii o kobietach, którewzięły ślub z posłuszeństwa rodzicom.
Bo jak inaczej interpretować opowieść kobiety w podeszłym wieku, która ma piątkę dzieci z mężczyzną, którego szanuje, ale którego nie kocha. Wyszła za niego, bo ojciec jej kazał. Mąż był świetną partią. Ale do dziś, gdy widzi swoją młodzieńczą miłość, to serce bije jej szybciej.
Tak dni mijają
– Nie mam nic, czym mogłabym cię poczęstować – mówi Mektrida Gwabo Makonda. – Pomarańcze się skończyły.
Kobieta szoruje gołymi rękami garnki na trawie przed domem. Piaskiem, od którego dłonie robią się twarde jak podeszwy stóp. Czujesz to, gdy mama Mektridy w zdziwieniu dotyka białej skóry. Starzejąc się, pozostała jak dziecko: ciekawa, otwarta, pogodna. I niesamodzielna.

– Męża mam, ale jest daleko – mówi Mektrida. – Tutaj jest mój dom, tak wygląda moje życie. Uprawiam kukurydzę, ryż, kassawę, słodkie ziemniaki. Walczę, byśmy miały co włożyć do ust. Chodzę i proszę o pracę sprzątaczki, bo my, starsi ludzie, w takich właśnie pracach jesteśmy dobrzy. Powiedzą ci: „zrób tak”, ty tak zrobisz i dadzą ci 200 szylingów (czyli 40 groszy, czyli ćwierć kilo mąki). Dzięki temu życie będzie się dalej toczyć.
– Cieszę się, że mam rodzinę, wnuki, że budzę się rano zdrowa. Drobne radości. Jak Bóg pozwoli, zbierzemy dobre plony i będziemy mieć dużo jedzenia – dodaje.
Puste domy
W najczarniejszej wersji scenariusza lata mijają, dzieci rosną, a mąż bierze drugą czy trzecią żonę. Tanzańskie przysłowie brzmi: jeszcze nie urodziła się ładna dziewczyna. Oznacza ono, że w każdym pokoleniu są coraz piękniejsze dziewczęta. Bywa, że z nadejściem młodszej, mąż wypiera się dotychczasowej partnerki. Według prawa należy jej się majątek, ale na pójście do sądu i tak jej nie stać. Podobnie przy śmierci męża – zdarza się, że rodzina przychodzi i zabiera wszystko, co cenne. Kobieta wychodzi z domu tylko z tym, co ma na sobie.
Ogromna część Tanzanek nie ma literalnie nic. Bo właściwie tu nikt nie ma wiele. Domy są puste. Budynek dwa na trzy metry, kryty blachą falistą, klepisko. Poza plastikowymi krzesłami brakuje wszystkiego. Mebli, dywanu, ubrań, firanek, ozdób, naczyń, lodówki, pralki, prądu. Nie ma kuchni – gotuje się na zewnątrz, na kamieniach. Nie ma łazienki.
Po porzuceniu przez męża niektóre kobiety decydują się na kolejny ślub, jako trzecia żona, żeby jakoś się utrzymać. Dziecko wtedy zostaje z ojcem (bo jest jego własnością – chyba że ten przez pierwsze pół roku na nie płacił). Zazwyczaj wtedy pracuje, zamiast się uczyć. Często jako ostatnie dostaje jedzenie, więc jest niedożywione. Nie tak dawno przez Kiabakari przetoczyła się historia kilkuletniego dzieciaka, który uciekł od ojca i sam piechotą wrócił czterdzieści kilometrów do matki.
Wiejska zachodnia Tanzania stoi w rozkroku. Rozmontowała tradycyjne wartości, wśród których były wielkie słowa: odpowiedzialność za rodzinę i wychowanie dzieci. Mężczyzna, jak miał więcej niż jedną żonę, na wszystkie łożył. Dawny model (z jego zaletami i wadami) mija. Nowy – zachodni (z równie wieloma wadami i zaletami) jeszcze się nie wdrożył.
Osiem dni tworzenia
– To moja praca, poczekaj, pokażę ci. Robię piwo na bazie mąki kukurydzianej i kwasu z sorgo. Wszystko wlewam do tego wiadra. Moczę przez pięć dni. W szóstym to smażę, w siódmym robię grysik i w ósmym alkohol jest gotowy – opowiada o swojej pracy przy warzeniu piwa Elizabeth Moshi. Warzelnia mieści się w jej domu, zastawionym beczkami i wiadrami. Nie ma gdzie usiąść.


Kobieta prowadzi naprzeciwko domu niewielką piwiarnię. Ot, sklecona budka z kilku desek, poszycie, w środku proste ławy. Lokal bez okien, ale przewiewny, mieści góra 10 osób. Muzyka z komórki, gwar, sami mężczyźni. Jeden z nich wychodzi na podwórko między barem a domem Elizabeth i obejmuje pracujące kobiety, próbując je zachęcić do tańca. Te w upale noszą kanistry z wodą, toczą beczki z piwem i nie w głowie im zabawa. Odganiają go ze śmiechem. Jedna dołączy do mężczyzny na kilka taktów, by zręcznie jak duch wymsknąć mu się z pijanych rąk.
– Czasem jest spokojnie: klienci potańczą, zabawią się i tyle – mówi Elizabeth. – Ale inni są problemowi. Wymioty, wyzwiska i przekleństwa to codzienność w tym biznesie. Muszę to ścierpieć. Sprzątam, usługuję, robię, co do mnie należy. Dzięki takiej codziennej pracy mogłam kupić działkę i zbudować dom. Wcześniej żyłam kątem u ludzi. Sześć lat to trwało. Ziarnko do ziarnka – aż mogłam kupić ziemię i postawić dom w stanie surowym. Potem zadaszyłam i zamieszkałam u siebie.
Jest lepiej
Na szczęście w życiu większości tanzańskich kobiet nie sprawdzi się najczarniejszy scenariusz. Dziewczynki coraz częściej siedzą w ławkach w szkole, a coraz rzadziej w domu przy garnkach. Analfabetyzm spada.Niektóre są już na studiach: w szkołach medycznych czy na uniwersytetach.

Rząd stara się wyrównywać szanse dziewcząt. Czy robi to mądrze? Trudno oceniać. Na egzaminach państwowych, dopuszczających do kolejnego stopnia edukacji, dziewczynki są zobowiązane do spełniania niższych wymogów niż chłopcy.
Coraz więcej kobiet zarabia – jako krawcowe, fryzjerki, kucharki. Coraz więcej wychodzi za mąż z miłości. Powstają kolejne kliniki i śmierć przy porodzie spotyka je rzadziej. Coraz więcej dzieci jest szczepionych, coraz skuteczniej leczy się malarię.
Feeria, orgia, kalejdoskop
Pierwsze na co zwracasz uwagę, to jak są roześmiane. Cokolwiek wystarcza, by pochichotać. Co chwila.
Drugie – jakie te dziewczyny są tęczowe! Myślisz: to najbardziej stylowy vintage! Czerwone, różowe, niebieskie sukienki z lat 80. tańczą z afrykańskimi kolorami na materiałach produkowanych obecnie już w Chinach. Feeria, orgia, kalejdoskop.
Trzecie – to jak są umięśnione. I silne. Nie tylko dlatego, że chwytają za ciężar, który Europejkę by pokonał. Zadziwia też wytrzymałość tutejszych kobiet.
Po dniu harówki idą w tańce. Po zmroku robi się chłodno, nie wiadomo skąd pojawia się piwo. Jedno na głowę, na więcej nikogo nie stać. Podobnie jak na papierosy czy mocny alkohol. Wódki, która w sklepie kosztuje około 7 zł, nigdy w życiu nie spróbowała większość mieszkańców Kiabakari. Nie pali tu dosłownie nikt. Więc jest to piwo i względny chłód, no i oczywiście muzyka.
Spocone, zmęczone kobiety nagle się prostują, młodnieją. Ich biodra nabierają gibkości. Do późnej nocy bawią się, zanosząc śmiechem. Tańczą z otwartą butelką piwa na głowie, nie roniąc ani kropelki. To zmysłowy pokaz. Kobieta kołysze się, otoczona kółkiem widzów klaszczących w rytm. To jej chwila, gdy oczy wszystkich kierują się na nią. Gdy jest pewna siły i atrakcyjności, gdy chce, by spojrzenia dotykały jej sprężystego ciała. Kiedy kończy, czar pryska. Tancerka wstydliwie ucieka, zasłaniając usta, nagle krępując się niedoskonałych zębów i własnej odwagi.
Tanzania, kobiety tańczą same
Na wiejskim weselu tańczą tylko kobiety. Bez muzyki, czasem tylko odzywa się bęben. Śpiewy są: melodyjne, czyste, przenikliwe. I znów suknie, i kolory, i fasony.
Baldachim na przyjęcie, na którym gości nie częstowano niczym (kogo na to stać?), zrobiony jest z niebieskich jutowych worków. Pod nim na wąskich ławkach siedzi kilkadziesiąt osób. Zagryzają przyniesione przez siebie arachidy. Między gośćmi głodne kaczki łaszą się jak koty. Panna młoda odgania je ze zniecierpliwieniem nogą. Potem przyjmuje jedyny prezent ślubny – 20 kg proszku do prania – który sama, z zakasaną białą sukienką, zanosi do domu.

To podwójne wesele. Są dwie pary, obie młode duchem – chociaż jedna to para 71-latków. Po kilkudziesięciu latach wspólnego życia i narodzinach kilkunastu wnuków postanowili puścić w niepamięć dzielące ich różnice religijne. Niepiśmienna panna młoda (ta duchem) podpisała akt ślubu odciskiem kciuka. A potem poszła w tańce.
Afrykańskie królowe. Utrzymują się same, tańczą same, wychowują dzieci same.
Po roztopionym asfalcie na bosaka
To nie jest tak, że mężczyzn nie ma. Są – wręcz bardzo widoczni, na pierwszym planie: na ulicy, na motorze, na bazarze. Handlują, targują się, głośno zachwalając swoje usługi. Ciężko pracują fizycznie, bez najbardziej podstawowych udogodnień. Na budowie bez taczek. W 40-stopniowym upale noszą kamienie czy beton w wiadrach po farbie z plastikowymi, wrzynającymi się w dłonie uchwytami. Pchają wózki, przeładowane po brzegi, na oko dobrze ponad sto kilo.Czasem na bosaka, po topiącym się asfalcie.
Są: harują, gimnastykują się w walce o przetrwanie. Główkują i chwytają każdą okazję – nawet jeśli jest to trzonek starej łyżki, z której można zrobić antenę. Tyle że w co trzecim domu ich brakuje. A te domy stoją i funkcjonują.
W Tanzanii jest powiedzenie:kifo cha mchicha, czyli „śmierć szpinaku”. To warzywo je się tu często. Przed gotowaniem jest go dużo. Wielki kopiec w plastikowej misce. Po przygotowaniu zostaje mała garstka zielonych liści.
Tu gotują tylko kobiety, to one wymyśliły to przysłowie.
Pomocą tanzańskim kobietom zajmuje się m.in. Polska Fundacja dla Afryki. Wsparcia możesz udzielić tutaj.